Do Sydney
dotarliśmy w drugi dzień świąt, udało nam się zarezerwować miejsce na campingu
mieszczącym się prawie w centrum miasta, w Parku Lane Cove. No może nie nocuje się pod
Sydney Opera House, ale naprawdę w rozsądnej
odległości do centrum (ok. 30 min. metrem), a jednocześnie ma się wrażenie, że
śpi się w środku lasu, a nie w metropolii -
camping jest na terenie rezerwatu przyrody i dlatego dzieli się parcele
z różnymi zwierzakami. Naszą działkę okupował mały leśny indyk, którego udało
nam się troszkę oswoić (trik na bułkę działa na każdego ptaka), tak że na drugi
dzień kręcił się koło nas od rana.
Oprócz
„standardowych” zwierząt takich jak possum, lorikeet czy kookaburra, udało się
nam wypatrzyć całkiem nowe dla nas zwierzątko o nazwie bandicoot. Co to jest?
Wygląda to trochę jak nieco większy szczur, ale skaczący i z dłuższym noskiem.
My go przyłapaliśmy, jak się dobierał do worka z ziarnami soi zostawionym przez
kogoś na noc przy samochodzie (bo to nocne zwierzątko). Więc jeśli chcesz mieć bandicoota
na kolacji – zostaw ziarna lub orzechy na wierzchu.
Bandicoot |
Wracając do
Sydney Opera House, chyba jednego z najbardziej rozpoznawalnych Australijskich
miejsc, wygląda ona o wiele ładniej w świetle nocnym – przynajmniej my mieliśmy
takie wrażenie – dotyczy to zresztą całej zatoki Sydney Cove pomiędzy operą a równie
ikonicznym mostem Sydney Harbour Bridge. I to właśnie ta zatoka najbardziej nam
się spodobała spośród miejsc, które nam się udało zwiedzić w Sydney.
Z atmosfery
trochę to przypomina South Bank w Londynie, z powodu mnóstwa ulicznych artystów
(tyle, że tu główną atrakcją jest oczywiście zdjęcie z Aborygenem ;-)), tłumów
turystów, dziesiątek knajpek, morskiego wiatru...Tyle że w Sydney dodatkowo
panuje atmosfera ruchliwego portu – można stąd nie tylko podjechać do innej
dzielnicy miasta (o czym więcej za chwilę), ale również wskoczyć na olbrzymiego
transportowca do Nowej Zelandii. Z ciekawostek dodamy, że do Sydney Cove
pierwsi biali ludzie (kapitan Arthur Phillip wraz 11 statkami wypełnionymi
Brytyjskimi skazańcami) dopłynęli 26 stycznia 1788 i to właśnie ten dzień
został uznany na obchodzenie święta narodowego „Australia Day”.
W okolicy Sydney
Cove warto również zwiedzić historyczną dzielnicę the Rocks – plątaninę wąskich
ulic, niegdyś pełną szemranych knajp, a dziś popularnych barów i restauracji. The
Rocks to również miejsce, gdzie zaczyna się (lub kończy) spacer mostem Harbour
Bridge, który gorąco polecamy, szczególnie nocą – rozciągają się stąd najlepsze
widoki na operę i centrum miasta (na marginesie, chętni mogą się również
‘wspiąć’ na most, czyli przespacerować się po szczycie tej konstrukcji, ale
taka przyjemność kosztuje ok. $200 na osobę). W naszym przypadku dodatkową
atrakcją była burza z piorunami, która szalała gdzieś w dali – niestety, jak
się przekonaliśmy, dość ciężko jest uchwycić błyskawicę na zdjęciu ;-)
The Rocks |
Z drugiej strony
opery znajduje się interesujący ogród botaniczny, w którym oprócz roślin można
też podziwiać nieco inne widoki na operę i most, a także na wieżowce w centrum.Ogród botaniczny powstał w 1816 roku i jest najstarszym miejscem prowadzenia badań naukowych w Australii. To właśnie tam trafiły zbiory ziół i roślin z australijskiego wybrzeża zebrane przez botanika Banksa, tego ze statku kapitana Cook'a. W ogrodach tych rosną ok. 180 różnych gatunków palm, a także długowieczne figi pamiętające czasy pierwszych osadników.
Jak wspomnieliśmy
z zatoki Sydney Cove można popłynąć do innych dzielnic, np. do Manly gdzie
podobno są przepiękne trasy spacerowe. My natomiast wybraliśmy do Watson Bay,
za namową kolegi, który mieszkał w Sydney przez wiele lat i dał nam nawet
namiary na swoje ulubione bary...Uwielbiamy pływać
statkami, tak że przejażdżka wodnym transportem miejskim jest dla nas
dodatkowym atutem i tego właśnie według nas brakuje w Londynie – promów
działających w systemie pre-paid biletów jak na metro czy autobus. Z Watsons
Bay rozciąga się imponujący widok zarówno na centrum miasta jak i na ocean i
skaliste klify. Kiedyś te tereny były zajęte przez marines, którzy czuwali nad bezpieczeństwem miasta.
Watsons Bay |
Z Watsons Bay
łatwo się dostać autobusem do najsłynniejszej australijskiej plaży Bondi Beach.
My znaliśmy ją z popularnego serialu dokumentalnego o ratownikach (nie mylić ze
Słonecznym Patrolem :-)) i dlatego wiemy, że w sezonie na tej plaży wypoczywa
nawet 60 tys. ludzi dziennie. To tutaj odbywają się wielkie imprezy w pierwszy
dzień świąt Sunburnt Christmas z
wyborami miss bikni i mokrego podkoszulka oraz impreza sylwestrowa, na która
bilety kosztują nawet $500....
Oczywiście
najbardziej znana impreza Sylwestrowa ma miejsce w zatoce Sydney Cove pomiędzy
mostem a operą i podobno, aby zająć co lepsze miejsca niektórzy okupowali
miejscówki 36 godzin...Wszyscy znamy fajerwerki unoszące się nad Sydney Opera
House z TV, Sydney to przecież pierwsze miasto hucznie witające nowy rok. Co
znaczy hucznie? W tym roku to 1,5 miliona ludzi obserwujących fajerwerki na
żywo, 1 miliard oglądających w TV, oraz $6,5 miliona wydanych na 100 tys.
fajerwerków!
Sydney to wielkie
miasto, więc jeden dzień to zdecydowanie za mało, żeby zobaczyć wszystkie
atrakcje. Pomimo tego, i tak wydaje nam się, że poczuliśmy atmosferę tego
miasta i już byliśmy gotowi na następny etap naszej podróży: góry Blue
Mountains.
cdn...
Więcej zdjęć z
Sydney na Picasie
cdn...
J&W
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz