Campingu ciąg dalszy, tyle że 200 km dalej na północ, w Moore Park Beach (mapa), w okolicy pełnej plantacji trzciny cukrowej – tak popularnej w tych stronach jak w Polsce pola z żytem czy ziemniakami. Co prawda ta pora roku to nie jest sezon na trzcinę i nie zakosztowaliśmy słodkiego smaku powietrza przesyconego cukrem.
Tym razem nie ma tłoku, każdy ma swoją parcelę. Na naszej parceli skromnie stoi namiocik i autko, na sąsiednich: ogromne namioty, fotele, przyczepy campingowe, vany, łódki…Nasza parcela znajdowała się pod ogromnym baobabem, rozbijając się tam nie wiedzieliśmy jeszcze, jakie atrakcje z tym związane na nas czekają…
Kemping jest położony tuż nad brzegiem oceanu, więc nie mieliśmy daleko na plażę, a że pogoda była przepiękna (pomimo tego że wszyscy krakali, że na Wielkanoc zawsze pada….), więc większość czasu właśnie tak spędzaliśmy. Wielkanoc pod namiotem nad morzem, podoba się nam taki sposób spędzania świąt!
A nad ranem pobudka o 5.45! Tysiące papug – zwanych tu lorikeets (to te takie kolorowe, o zabarwieniu w kolorze tęczy) obsiadło baobab, pod którym spaliśmy i okropnie wrzeszczały, tak że za nic nie dało się spać….Takie tu są miejscowe atrakcje!
Na szczęście nie przeszkadzało nam to zupełnie. Wręcz przeciwnie, dzięki tym pobudkom mieliśmy okazję podziwiać wschód słońca, dla nas pierwszy raz na tak bardzo wschodnim wybrzeżu... Przepięknie i romantycznie, a wzdłuż 15 kilometrowe plaże...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz