W tle Mt Samson tuż przed zachodem słońca, ja tymczasem zażywam uroków Queenslandzkiej zimy |
Na miejscu można zamówić sobie masaż albo body wrap (ja wybrałam opcje wrapową, podobno wyglądałam jak bezdomny, ale za to jaki super relaks).
Pełen relaks - to ja w body wrap |
Misty Mountain położone jest w bardzo ładnej okolicy, w pobliżu znajduje się góra Mount Glorious i położony na niej park narodowy D’Aguilar, a także farma jeleni – o tych miejscach napiszemy wkrótce.
Misty Mountain Retreat - od strony wschodzącego słońca |
Ponieważ po fantastycznie spędzonym wieczorze w Misty Mountain nie chciało nam się wracać do domu, stwierdziliśmy, że pojeździmy sobie po okolicy do wieczora, a w miejscu gdzie się znajdziemy poszukamy sobie noclegu w jakimś pubie (czyli ‘hotelu’ – więcej na ich temat we wpisie ‘Informacje Praktyczne’). Zaczęliśmy od pobliskiego jeziora Samsonvale, całkiem przyjemnego miejsca, chyba popularnego wśród wędkarzy i piknikowiczów. Jak praktycznie wszędzie w Australii w takich miejscach jest pełno wyznaczonych obszarów piknikowych, ze stoliczkami, darmowymi grillami elektrycznymi i czystymi toaletami.
BBQ nad jeziorem Samsonvale |
Kolejnym przystankiem była wioska Old Petrie Town, zespół starych budynków zarządzanych przez YMCA, mieszczących sklepy z antykami i pamiątkami oraz kafejki. W Old Petrie Town w każdą niedzielę odbywa się targ z muzyką country – musimy się tam wkrótce wybrać, bo zapowiada się to interesująco. Znajduje się tam też całkiem ciekawe muzeum przedstawiające historię regionu: pierwszych odkrywców, skazańców i zmieniające się przez lata mody. Nas zaciekawiła szczególnie podręcznik dla Amerykańskich żołnierzy stacjonujących w Australii podczas drugiej wojny światowej, wyjaśniająca różnice kulturowe między Amerykanami a Australijczykami. Można się z niej było np. dowiedzieć, że Australijczycy uwielbiają mięso z ziemniakami, że ich ulubionym napojem jest herbata i że lubią śpiewać, a także przeklinać :)
Old Petrie Town |
Podczas spaceru po Old Petrie Town spotkała nas – a właściwie Julitę – mała przygoda: chodząc po wiosce i robiąc zdjęcia mało nie weszła prosto na ok. 2-metrowego pytona, który akurat przepełzał sobie na drugą stronę asfaltowej ścieżki! Dobrze, że przystanął, jak zobaczył, że się do niego zbliżam i zaczął ostrzegać niebieskim językiem, że jest groźny...To pierwszy wąż z gatunku Carpet Python, którego widzieliśmy na wolności. Węże te należą do gatunku dusicieli, żywią się małymi gryzoniami i ptakami i nie są generalnie niebezpieczne dla ludzi, chociaż nadepnięcie na takiego sporego osobnika zapewne sprowokowałoby go do jakiegoś ataku...Znajomi Australijczycy potwierdzili, że to był duży egzemplarz i tylko się śmiali z tej przygody.
Carpet Python - to na tego węża mało co nie weszłam |
Z Petrie Town pojechaliśmy w kierunku Dayboro, następnie drogą wymownie nazwaną Ocean View do Mount Mee. Tam zrobiliśmy sobie krótki spacer, bo niestety droga przez ten park jest dostępna tylko dla samochodów z napędem na 4 koła.
Dalej ruszyliśmy w kierunku Kingaroy, mijając po drodze pastwiska z krowami, końmi i owcami.
Widok z kafejki przy drodze Ocean Viev |
Na nocleg wybraliśmy lokalny ‘hotel’ czyli po prostu pub z pokojami gościnnymi (więcej info na stronie Informacje praktyczne paragraf ‘podrozowanie po Australii’), gdzie zjedliśmy obowiązkowego steka z lokalnej krowy. W pubie królował kolor czerwony, a to głównie za sprawą lokalnego klubu rugby, który nazywa się Czerwone Mrówki (Kingaroy w narzeczu aborygeńskim Wakka Wakka oznacza czerwoną mrówkę). Kingaroy głównie jest znane z produkcji i przetwórstwa orzechów ziemnych. Obecnie w tej okolicy zwanej South Burnett rozwija się produkcja win, gdyż uprawianiu winorośli sprzyja zarówno klimat jak i żyzna powulkaniczna ziemia.
Fabryka orzeszków ziemnych w Kingaroy - zdjęcie zrobione z pokoju w którym nocowalismy (Hotel Carrollee) |
W niedzielę natomiast ruszyliśmy w kierunku Bunya Mountains, drugiego najstarszego parku narodowego założonego w Queensland w 1908 roku (o innych parkach narodowych czytaj w postach o Lamington, Bina Burra, Eungella, Glass House Mountains, Moreton Island, Whitesundays, Noosa, Fraser Island). Zdobyliśmy tam najwyższy szczyt Kiangarow – 1135 m to dość wysoko jak na Australijskie warunki. Stamtąd podziwialiśmy widoki na dolinę Darling Downs – ogromną płaszczyznę ciągnącą się aż po horyzont.
W drodze na Kiangarow w Bunya Park było mnóstwo takich śmiesznych palm |
Bunya park wziął swoją nazwę od sosny Bunya, która jest ogromnym drzewem sięgającym nawet 50 metrów i żyjącym około 500 lat. To drzewo uchodziło za święte a orzechy Bunya były przysmakiem dla lokalnych aborygenów, którzy schodzili się z obszarów odległych nawet o setki kilometrów, aby nasycić się tym orzechami. Takie spotkania odbywały się co 3-4 lata, wtedy kiedy szyszki dojrzewały i spadały z drzew, ale uwaga szyszka jest tak przeogromna, że siedzący pod Bunya sosną człowiek może nawet zginać – jest większa od piłki futbolowej, ponad 25 cm średnicy. Obecnie próbuje się reaktywować używanie tego orzecha w pieczeniu ciast, naleśników, produkcji humusu czy Bunya pesto.
Najciekawszy spacer, który zrobiliśmy w tym parku to sekcja Paradise Falls, z dwoma uroczymi wodospadami (Paradise Falls oraz Small Falls; wodospadu Big Falls, który znajduje się na końcu trasy w ogóle nie było widać, bo zima to sucha pora i od dawna nie padało).
Wallabies i kangury pasą się gromadami w Bunya Mt, na tym zdjęciu po prawej oraz po środku widać sosny Bunya |
Widok na okolicę ze ścieżki do Big Falls - na zdjęciu widać doskonale, że zima to pora sucha- trawa zamieniła się w siano |
W środku parku narodowego Bunya Mountains znajduje się taka niby-osada o nazwie Dandabah, złożona z kilkunastu domków do wynajęcia, pola namiotowego i dwóch restauracji/kafejek. W okolicy biegają stada kangurów i wallabies; przylatują też na karmienie roselle oraz king parrots, piękne kolorowe papugi, które można też zobaczyć w samym lesie. W Dandabah jest też całkiem fajne pole namiotowe, na którym całymi grupami pasą się wallabies, więc na pewno tam się wybierzemy na nocleg, karmienie papug i kangurów, jak tylko zrobi się cieplej...
Boksujące się kangurki na campingu w Bunya Parku |
Wyprawa na weekend ma tym większy sens, że park jest jednak dość daleko od Brisbane – w czasie tej ‘lokalnej’ wycieczki przejechaliśmy w sumie ponad 600km!
J&W
faktycznie te małe palmy są prześmieszne:)! Wyglądają jakby miały potarganą czuprynę.
OdpowiedzUsuńDobrze, że nie stanęłaś na tego pytona- naprawdę wygląda mało ciekawie....