Długość odcinka: 950 km (Hunter Valley – Nambucca Heads: 400 km; Nambucca Heads – Brisbane: 550 km)
W sumie przejechane od Brisbane: 2900km
Z Hunter Valley
mieliśmy do przejechania 400 km do naszego następnego campingu w Nambucca
Heads. A że po tych wszystkich winnych degustacjach wyruszyliśmy w podróż
dopiero ok. 14tej, więc siłą rzeczy dojechaliśmy na miejsce dopiero pod
wieczór.
Nambucca Heads - od strony skarpy |
Zdążyliśmy
tylko rozłożyć namiot, napić się sylwestrowego szampana, zadzwonić do domu i
już była pora na kolację. Mieliśmy szczęście że udało nam się znaleźć otwartą
restaurację, bo w sylwestrową noc każdy Australijczyk chce spędzić z rodziną,
więc business szybko się zamyka. No i w tym miejscu wart wspomnieć, że w
Australii jest bardzo popularne przynoszenie własnego alkoholu do restauracji i
kafejek, tzw. ‘bring your own’ czyli w skrócie ‘BYO’. Jest to bardzo fajne
rozwiązanie, bo możesz się napić wina jakiego sobie życzysz, a nie tylko tego
co jest dostępne w barze do tego nie musisz przepłacać. Minus takiego
rozwiązania jest taki, że wiele lokali w ogóle rezygnuje ze sprzedaży alkoholu
i jesteś zdany tylko na BYO. Więc jeżeli nie zaopatrzysz się odpowiednio
wcześnie, możesz wylądować na soczku...No i przed nami taka możliwość się
pojawiła w sylwestrową noc! Bardzo sympatyczna kelnerka służyła nam radą, gdzie
można nabyć alkohol, ale i tak było oczywiste, że sklepy o tej godzinie są już
zamknięte. W tym momencie do naszej rozmowy włączył się Australijczyk, który
usłyszał nasz konwersację. Otóż stwierdził, że ma w bagażniku rezerwową butelkę
wina i dwie butelki piwa, które może nam odstąpić (oczywiście za darmo).
Troszkę zdębieliśmy na takie uprzejmości, ale przecież nie mogliśmy odmówić w sylwestrową noc. I tym
sposobem mogliśmy wznieść toast portugalskim Verdelho. Tacy są właśnie
Australijczycy, sympatyczni, życzliwi i bardzo pomocni.
Nambucca Heads - spaliśmy na campingu na tej skarpie |
Nambucca Heads - od strony laguny |
Następnego dnia
zaplanowaliśmy leniuchowanie na plaży i nic nie robienie i zrealizowaliśmy ten plan
w 100%. Nambucca Heads jest pięknie
położona nad oceanem, w pobliżu jest też kilka wysepek, oraz bardzo
ładna
laguna, gdzie podczas odpływu po środku tworzy się mała piaszczysta
wysepka, do
której można łatwo dopłynąć. Jedna część tego miasteczka położona jest
właśnie
nad tą laguna, natomiast pozostała część na dość wysokiej skarpie nad
wodą (to w tej części spaliśmy), z której rozciągają się urokliwe widoki
na ocean.
Z Nambucca
Heads ruszyliśmy w kierunku Brisbane i po drodze odwiedziliśmy Bellingen,
Dorrigo National Park, plaże powyżej Coffs Harbour oraz Bayron Bay. Bellingen
nazywany pieszczotliwie przez lokalnych Bello, to mała miejscowość położona w
drodze do Dorrigo. Od wjazdu do centrum witają tybetańskie flagi i czuć
atmosferę w klimacie ‘old hippie’. Miejscowość jest bardzo ładnie położona nad
rzeką i u u podnóża gór gdzie zaczyna się już park narodowy Dorrigo. W
miasteczku jest pełno małych kafejek i knajpek, gdzie można zjeść dobre
śniadanie czy lunch przygotowany z lokalnych produktów.
Bellingen |
Bellingen - rzeka przepływa przez miasteczko |
Z Bello do
Dorrigo prowadzi droga zwana ‘drogą wodospadów’ (Waterfall Way). Nazwa jest
całkiem adekwatna, bo wzdłuż drogi znajduje się aż 16 wodospadów! My niestety
widzieliśmy tylko kilka pierwszych, ale wrażenie i tak było niesamowite, bo
wodospady te spływają prosto ze skał znajdujących się przy samej drodze, więc
można je podziwiać nie wysiadając z samochodu. Z braku czasu, w samym parku
Dorrigo spędziliśmy tylko kilka godzin, ale i tak było warto tam zajrzeć. Przy
samym centrum informacyjnym parku znajduje się krótka trasa spacerowa po
platformie zbudowanej ponad koronami drzew (tzw. ‘skywalk’) skąd rozciągają się
widoki na pobliskie wzgórza i doliny. W tej okolicy zaczyna się też kilka
łatwych szlaków, gdzie można zobaczyć małe leśne kangury, ponad 1000-letnie
eukaliptusy, oraz 'żądlące drzewa' (stinging trees), których liście naszpikowane
są ‘włoskami’, które wbijają się w ciało po dotknięciu. My obejrzeliśmy sobie
takiego liścia leżącego na ziemi – na pierwszy rzut oka wcale nie wygląda tak
groźnie, ale na wszelki wypadek postanowiliśmy go nie dotykać.
Dorrigo - widok z platformy Skywalk |
Następni
zajechaliśmy nad pobliskie wodospady Dangar Falls (ok. 1,5 km na północ od
Dorrigo), które choć nie są duże, to jednak bardzo fotogeniczne, a następnie
nasz kierunek to było Coffs Harbour. Zdecydowaliśmy
się na drogę, która wydawała się krótsza, a jednak potem się okazało wcale
sobie trasy nie skróciliśmy, bo droga nie była asfaltowa i musieliśmy jechać ok
30 km często bardzo wąską żużlówką, ze średnią prędkością jakieś 30-40 km na
godzinę. Jedyną atrakcją na trasie okazał się pagórek w zestawieniu z chmurką,
które stworzyły parę niczym z tapety windows.
Kiedy wreszcie
dotarliśmy do bananowych plantacji, wiedzieliśmy że jesteśmy na wybrzeżu. Na
północ od Coffs Harbour znajduje się kilka fantazyjnie nazwanych plaż Emerald
Beach, Sapphire Beach, Sandy Beach. My zrobiliśmy sobie krótką przerwę na
Safety Beach. To tam zobaczyliśmy stado krążących czarnych kakadu – właściwie
to najpierw je usłyszeliśmy i muszę przyznać, że nieźle mnie wystraszyły. Jak
się okazało, to tak okropnie wrzeszczały do siebie, żeby się ostrzec przed
jakimś wielkim ptakiem. Chwilkę im zajęło zebranie się w grupkę i odfrunęły z
wielkim hukiem. Są naprawdę wielkie (mogą osiągnąć długość ok. 60 cm) więc widok
był naprawdę imponujący.
Emerald Beach |
Safety Beach |
Na kolację o
zachodzie słońca zatrzymaliśmy się w jednym z naszych ulubionych miejsc – Byron
Bay, które jak zwykle wyglądało prześlicznie. Więcej o Byron Bay możecie
przeczytać w tym poście: Magiczne
Byron Bay
Latrania morska w Byron Bay o zachodzie słońca |
Byron Bay - główna plaża |