*******************************************************
UWAGA: Zajrzyj na nasza nowa strone travellingbutterfly.com !!!!!
*******************************************************
Warto zacząć tego posta od stwierdzenia, że Kangaroo Island (albo 'KI' jak jest nazywana skrótowo przez mieszkańców), to jedno z najpiękniejszych miejsc w Australii, jakie dotąd odwiedziliśmy. Jeżeli planujecie swoje wakacje w południowej części Australii, przeznaczcie co najmniej dwa-trzy dni na tą wyspę. Jeśli jeszcze się wahacie, ten krótki filmik zapewne was przekona:
http://www.youtube.com/watch?v=ITfbUZcvZts
|
Kangaroo Island kangury - mama bawiąca się z małym kangurkiem |
|
Seal Bay - lwy morskie wylegujące się w słońcu |
A co nas tak zachwyciło na Kangaroo Island?
Zróżnicowanie krajobrazów
Wyspa nie jest bardzo duża, ma zaledwie 155 km dlugości, jednak to trzecia co do wielkości wyspa Australii, po Tasmanii i Melville Island. Na swoim obszarze, ma zarówno skaliste jak i piaszczyste plaże z białym piaskiem, dzikie parki narodowe, czerwone formacje skalne, wzgórza z punktami widokowymi umożliwiającymi podziwianie okolicy, rozlewiska wodne, wydmy (Little Sahara), wysokie skaliste klify oraz jaskinie.
|
Remarkable Rocks |
|
Półwysep Dudley |
Dzikość wyspy
KI ma tyko dwie główne asfaltowe drogi biegnące wzdłuż wyspy, jedna wzdłuż południowego a druga północnego wybrzeża. Oprócz tego, po wyspie jeździ się głównie żużlówkami biegnącymi przez środek lasu. Żużlówki te są wykonane z dość nietypowego materiału, który na oko wygląda jak kamienie wymieszane z betonem i jeżdżenie po nich to naprawdę dobra zabawa - można się poczuć jak na rajdzie samochodowym :) Dodamy w tym miejscu, że wyspa przez bardzo długi czas nie była zamieszkana przez ludzi. Aborygeni zamieszkali ten obszar w bardzo odległych czasach, kiedy wyspa była wciąż częścią kontynentu australijskiego (oddzieliła się ok. 10 tys lat temu), jednak jakieś 2 tys. lat temu wyspa w zagadkowych okolicznościach została opuszczona. Wiadomo tylko, że w języku kontynentalnych Aborygeńskich społeczności nazwa wyspy znaczy tyle co ‘Kraj Umarłych’. Pierwsi biali ludzie, pod dowództwem kapitana Flindersa dopłynęli tu w 1802 i łatwo się domyślić, dlaczego nazwali wyspę Kangaroo Island :-) Późne zaludnienie wyspy z pewnością mało wpływ na wolniejszy rozwój infrastruktury oraz zabudowań i pozwoliło na zachowanie dzikości wyspy.
Bliski kontakt ze zwierzętami
Na Kangaroo Island jest ich mnóstwo dosłownie w zasięgu ręki. Można spotkać koale, kangury Kangraoo Island (maja nieco ciemniejszą sierść niż te z kontynentu), malutkie wallabies – Tammar Wallabies, dzikie gęsi z zielonymi dziobami, ponad 200 gatunków ptaków, pingwiny, tysięczne kolonie morsów wodnych i fok, kolczatkę, jaszczurki, unikalny rodzaj pszczół (warto spróbować miejscowego miodu, podobno jednego z najlepszych na świecie – Ligurian Bee honey), oraz ponad milion owiec!
|
Mały lew morski na plaży Seal Bay |
Mała ilość ludzi oraz budynków
Na KI mieszka zaledwie 4,4 tyś ludzi i zapewne drugie tyle wallabies i kangurów, miasteczka oraz sklepy znajdują się w zasadzie tylko w północnej i wschodniej części wyspy. Reszta to parki narodowe i rezerwaty przyrody.
|
Malutkie Tammar Wallabies |
Jak dotrzeć na Kangaroo Island?
Wyspa znajduje się u wybrzeża Południowej Australii. Z Cape Jervis kilka razy dziennie kursuje prom Sealink do miasta Penneshaw znajdującego się na półwyspie Dudley ‘dołączonym’ od wschodu do wyspy. Bilet na prom trzeba najlepiej zarezerwować z wyprzedzeniem, szczególnie w sezonie turystycznym (np. W okolicach świąt Bożego Narodzenia). Oprócz promu, można tam też dolecieć samolotem z Adelaide – zajmuje to tylko ok. pół godziny, ale to raczej opcja dla ludzi z kasą... Praktyczna uwaga: na wyspę nie można wwozić pszczół, produktów z miodu, ziemniaków, królików, lisów oraz nasion roślin – żeby chronić lokalne gatunki.
Atrakcje na Kangaroo Island
A oto co my zobaczyliśmy na wyspie…Zwiedzanie KI rozpoczęliśmy od wizyty na najbardziej wysuniętym na wschód półwyspie Dudley, gdzie znajduje się malownicza latarnia morska na przylądku Willoughby. Warto się tam wybrać przede wszystkim ze względu na piękne widoki na skaliste wybrzeże, ale sam kompleks budynków latarni morskiej jest też interesujący i znajduje się tam trochę historycznych eksponatów i informacji o rozbitych w okolicy statkach (a było ich sporo…). Z innych atrakcji, na półwyspie Dudley znajdują się trzy winiarnie, można tam też obejrzeć pokaz strzyżenia owiec.
Następnie pojechaliśmy na przełaj leśnymi żużlówkami do miejscowości American River na północnej stronie wyspy, gdzie zatrzymaliśmy się na szybki lunch. American River to tak naprawdę zaledwie kilka hoteli i BB położonych w rozlewisku, które przypomina rzekę, ale w rzeczywistości jest to obszar wypełniony morską wodą. Ta okolica nieco przypomniała nam Whiteheaven Beach na Whitsundays, chociaż oczywiście nie jest aż tak malownicza.
Stamtąd kontynuowaliśmy naszą podróż wzdłuż wyspy, posuwając się na zachód główną południową drogą. Niedaleko od American River znajdują się dwa bardzo ciekawe miejsca położone obok siebie - wzgórze Prospect Hill oraz zatoka Pennington Bay.
|
Pennington Bay |
Z punktu widokowego na Prospect Hill rozciągają się panoramiczne widoki na rozlewisko wokół American River, widać tez kawałek plaży w Pennington Bay... Sama plaża jest po prostu przepiękna, to chyba najładniejsza plaża jaką widzieliśmy na całej wyspie, zresztą jedna z najładniejszych jakie widzieliśmy w życiu. Turkusowe morze, biały piasek i malownicze skałki – ciężko przebić takie połączenie.
|
Pennington Bay |
Kolejnym przystankiem była zatoka Seal Bay, czyli jak nazwa wskazuje, miejsce gdzie można spotkać foki. Te które tam rezydują są z gatunku Australian Sea Lion, czyli ‘lew morski’. Jest to największy gatunek fok, jaki można spotkać w Australii. Lwy morskie mogą osiągać do 2,5 m długości i ważyć nawet do 300 kg. Podobnie jak inne foki żyją w dużych koloniach. W Seal Bay kolonia fok okupuje całą plażę, która wraz z otaczającym terenem oznaczona jest jako park narodowy. Niestety oznacza to, że za wejście trzeba płacić, co jest zresztą normą na Kangaroo Island (normalnie parki narodowe w Australii sa bezpłatne). Odwiedzający mają dwie opcje – spacer do punktu widokowego, skąd można podziwiać widoki na piękną plażę, oraz podglądać foki z oddali ($15), albo zejście na samą plażę z przewodnikiem – pracownikiem parku ($27). My zdecydowaliśmy się na tą drugą opcję i bardzo ją polecamy – warto trochę dopłacić, żeby obejrzeć zwierzęta z bliska, bo wrażenia sa nieporównywalne. My dodatkowo mieliśmy ogromne szczęście, bo chociaż normalnie wycieczki z przewodnikiem są bardzo popularne, na naszą turę nikt akurat się nie zjawił, więc mieliśmy prywatny tour tylko we dwójkę.
|
Plaża Seal Bay widoczna z platformy widokowej |
Spotkanie z fokami było niesamowitym doświadczeniem, my odwiedziliśmy wyspę w grudniu, czyli w okresie, kiedy samce również przebywają na plaży. Zdarza się to niezbyt często, gdyż większość czasu spędzają one w wodzie żerując Foki są bardzo dobrymi pływakami, mogą nurkować do 100 metrów głębokości i być pod wodą nawet 8 minut.. Podczas naszej wizyty, większość fok po prostu leżała na piasku i wygrzewała się w słońcu, jeden malec rozpaczliwie poszukiwał swojej mamy wydając bardzo tkliwe dźwięki. Foki poznają swoje małe właśnie po barwie głosu.
|
W poszukiwaniu mamy |
|
Na plaży Seal Bay - wokół naszych głów leżą lwy morskie (a nie kamienie) |
Ciekawą rzeczą, którą się dowiedzieliśmy o fokach jest to że ciąża trwa u nich bardzo długo, aż 18 miesięcy i że w kilka dni po urodzeniu małej foki, mamy zachodzą w kolejną ciążę (karmiąc wciąż pierwsze maleństwo). Niestety w trakcie zalotów, często się zdarza, że maluchy są przygniatane przez adoratora mamy. Lwy morskie przez całe swoje życie nie oddalają się od miejsca swojego urodzenia i nie migrują w poszukiwaniu pożywienia czy partnera. Dlatego tak ważna jest ochrona ekosystemu, który zamieszkują.
|
Kochamy słońce |
Z Seal Bay ruszyliśmy dalej w kierunku zachodnim, zajeżdzając na najsłynniejszą plażę KI Vivonne Bay, która pojawia się na wszystkich materiałach reklamowych wyspy (można ją poznać po drewnianym pomoście). Plaża jest rzeczywiście ładna, ale nie zachwyciła nas tak jak te w Pennington Bay i Seal Bay.
|
Vivonne Bay |
Następnego dnia odwiedziliśmy Flinders Chase National Park. Wstęp do parku jest płatny (bilet na samochód) i pozwala zwiedzać park przez cały dzień. Warto to wykorzystać I przeznaczyć na zwiedzanie parku przynajmniej jeden dzień, bo faktycznie znajduje się tam wiele naturalnych atrakcji. Zwiedzanie Parku Flinders Chase rozpoczęliśmy od przylądka Cape de Coudelic, gdzie znajduje się latarnia morska i skąd można podziwiać widoki na skaliste wybrzeże i okoliczne wysepki.
|
Widok z Cape de Coudelic |
Na przylądku znajduje się też kolonia fok I do tego mieszkają tam aż trzy gatunki: oprócz znanych nam już z Seal Bay ‘lwów morskich’, można tam też zobaczyć nowozelandzką fokę futrzastą i australijską fokę futrzastą. Gatunki fok można rozróżnić po wielkości, ubarwieniu oraz po sposobie poruszania czy też wydawanych przez nie odgłosach. Z naszych obserwacji wynika, że foki różnych gatunków nie żyją ze sobą w wielkiej przyjaźni – na ogół tolerują się na wzajem, ale widać też konkurencję i walkę o terytorium. W trakcie naszej wizyty jedna z fok urodziła maleństwo i próbowała ją w pysku przenieść w bardziej zacienione miejsce. Mała foka niezdarnie jej się wymykała i bezwładnie leżała na skale. Po kilku próbach udało się wreszcie przenieść w bezpieczne miejsce pod skarpą.
|
Tuż po narodzinach |
Foki nigdy nie rodzą małych na plażach tylko gdzieś w skałach. Zaletą Cape de Coudelic jest to, że nie trzeba dodatkowo płacić za oglądanie fok (pomijając bilet wstępu do parku) i można je oglądać z dość niewielkiej odległości – na pewno z bliższej niż z platformy widokowej w Seal Bay. Pomimo to, dla osób lubiących zwierzęta, nadal bardzo byśmy polecali zejście z przewodnikiem na plażę w Seal Bay, bo to zupełnie inne doświadczenie..
|
Foki na Cape de Coudelic |
Tuż obok ‘fokarium’ znajduje się niesamowicie wyrzeźbiona formacja skalna nazwana Admirals Arch, gdyż ma kształt łuku. Oczywiście każdy sobie tam robi pamiątkowe zdjęcie.
|
Admirals Arch |
Wracając z Cape de Coudelic warto skręcić tuż za latarnią w prawo, w kierunku zatoczki Weirs Cove. Po krótkiej jeździe żużlówką, dojeżdża się do punktu widokowego na skarpie a poniżej znajduje się piękna dzika plaża z białym piaskiem. Niestety nie udało nam się do niej zejść.
|
Plaża Weirs Cove |
Kolejny obowiązkowy punkt zwiedzania w Parku Flinders Chase to Remarkable Rocks – czerwone formacje skalne tuż nad oceanem. Są one dość duże
i mają przeróżne kształty – jedne są bardziej okrągłe, a inne bardziej spiczaste. Są bardzo fotogeniczne i można powiedzieć że nieco z innej planety. Odradzane jest zwiedzanie tego miejsca w trakcie deszczu, gdyż skały są wtedy śliskie, a upadek może grozić wylądowaniem w oceanie.
|
Remarkable Rocks |
W parku Flinders Chase znajduje się również kilka szlaków turystycznych. My wybraliśmy się do jeziorka ‘Snake Lagoon’, niestety nie udało nam się tej trasy dokończyć, gdyż miałam mały wypadek, stłukłam sobie dużego palca o skałę tuż po przekroczeniu Rocky River. Z tego powodu nie mogliśmy kontynuować dalej wspinaczki i nie zobaczyliśmy plaży. Musieliśmy zawrócić i pokonać znowu 30-minutową drogę powrotną, na szczęście dałam radę sama iść i Wojtek nie musiał mnie nieść. Z powodu tego wypadku, wróciliśmy też wcześniej na kemping i musieliśmy sobie odpuścić wypad na północną stronę wyspy, gdzie planowaliśmy zobaczyć zatokę Stokes Bay i pobliskie leśne jeziorko Rock Pool. Jaki z tego morał? Po pierwsze: nie ma sensu wszystkiego planować zbyt szczegółowo, bo wypadki losowe mogą pokrzyżować najlepsze plany. Po drugie: nigdy nie wybieraj się w klapkach na wycieczkę po górach… :-)
|
Dolina Rocky River na szlaku Snake Lagoon |
Na pocieszenie pozostało nam to, że mogliśmy spędzić więcej czasu na naszym kempingu, Western KI Caravan Park, co wcale nie oznaczało straconego popołudnia. Kemping ten sąsiaduje zaraz z parkiem Flinders Chase i zajmuje ogromny obszar. Wcale nie czuje się, że mieszka się w cywilizacji. Raczej wśród zwierząt! Na wprost naszego namiotu non-stop wylegiwał się ogromny kangur, oprócz tego pod wieczór i rano skakały dookoła namiotów malutkie wallabies i kangury, trzy dzikie kaczki domagały się jedzenia z bagażnika, w pobliżu łazienek pasło się stado zielono-dziobatych gęsi, na siatce do siatkówki białe papugi popisywały się umiejętnościami akrobatycznymi, a w nocy słychać było ryczenie koali z pobliskiego eukaliptusa.
Na kempingu można było kupić jedzenie na BBQ oraz warzywa i zrobić sobie fajną kolację, co okazało się bardzo przydatne, gdyż w okolicy jest tylko jedna restauracja.
Na kempingu mieszkało kilka koali, i w ciągu dwudniowego pobytu udało nam się wypatrzeć 4 osobniki, w tym jednego nawet pogłaskać! Już wyjeżdżaliśmy z kempingu gdy dostrzegliśmy grupkę dzieciaków w piżamach zgromadzonych wokół eukaliptusa. Szybko dostrzegliśmy co ich tam tak zainteresowało: koala grzecznie siedzący na wysokości naszej głowy. Nie obyło się bez głaskania (koale można głaskać po plecach, omijając okolice głowy i nosa, który jest u nich bardzo wrażliwym miejscem) i długiej sesji fotograficznej. Było to nasze pierwsze tak bliskie spotkanie z dzikim koalą.
Następnego ranka wyruszyliśmy prosto do przystani, żeby złapać prom powrotny na kontynent, mijając całe stada wallabies pasących się przy drodze. Przy przystani zatrzymaliśmy się jeszcze, żeby sprawdzić czy nie uda nam się zobaczyć pingwinów – tak, tak, na Kangaroo Island, żyją też małe pingwiny z gatunku Little Penguin. Niestety, nie była to dobra pora na oglądanie ich na wyspie, ponieważ większość przebywa w tym czasie na pełnym morzu. Nie zmartwiliśmy się tym jednak zbytnio, bo wiedzieliśmy, że spotkanie z pingwinami czeka nas już za kilka dni, na Phillip Island koło Melbourne – ale o tym już w jednym z kolejnych wpisów…
J&W
*******************************************************
UWAGA: Zajrzyj na nasza nowa strone travellingbutterfly.com !!!!!
*******************************************************