Po wizycie w Mossman Gorge wyruszyliśmy dalej na północ do Cape Tribulation, czy też Cape Trib jak nazywają go kochający skróty Australijczycy. Przylądek ten reklamuje się jako miejsce, gdzie „las trpokikalny spotyka się z rafą koralową”, bo jest to jedno z niewielu miejsc gdzie las tropikalny dochodzi aż do plaży. Cape Tribulation (od ‘troubles’ – problemy) nazwany został przez kapitana Cooka, gdy 10 czerwca 1770 jego statek otarł się o rafę koralową tuż u jego wybrzeży, niemalże zatapiając statek.
Do Cape Tribulation prowadzi droga wzdłuż wybrzeża, która kończy się przeprawą promem przez rzekę zamieszkaną przez krokodyle. Być może nie wybudowano mostu, bo populacja 70 zamieszkujących ją krokodyli odstrasza potencjalnych konstruktorów....
Przylądek jest stosunkowo słabo zagospodarowany turystycznie, znajduje się tam zaledwie kilkanaście baz noclegowych, kilka sklepów i kilka barów. Dla nas była to zaleta tego miejsca – nie ma tam hord turystów, wielkich hoteli, czy klubów nocnych. Większość miejsc jest przyjazna naturze z gospodarstwami opartymi na systemie energii odnawialnej. Obszar ten znany jest w Australii ze swej z ‘zieloności’, gdyż to największe skupisko ekologicznych gospodarstw domowych.
Mangrowy to częsty widok na plażach Cape Tribulation |
Na tarasie w naszym eco domku: ciepła woda nagrzewana była bateriami słonecznymi |
Okolica sprawia wrażenie dzikiej, dominuje nieskażona przyroda, więc większość ludzi spędza czas spacerując po lesie, czy ciągnących się kilometrami, pustych plażach. Las tropikalny na Cape Tribulation to również część Daintree Rainforest – prastarego lasu rosnącego w okolicach Mossman Gorge i Kurandy. Las ten zwany też Wet Tropics, zajmuje zaledwie 0,26% obszaru Australii, ale za to może zasłynąć z największej różnorodności flory i fauny: porasta go aż 65% gatunków australijskich paproci, 30% orchidei, zamieszkujr aż 60% australiskich gatunków motyli oraz 50% ptaków.
Tu też mieszkają kazuary, kangur-szczur oraz leśna jaszczurka Boyd’s (podobno król kamuflażu), a także 31 różnych drzew mangrowych (po polsku namorzyny), czyli drzew rosnących w słonej wodzie. Warto więc tu zawitać, jeżeli interesuje się australijską przyrodą. W 1988 las ten został wpisany przez UNESCO na listę światowego dziedzictwa.
Poza tym przylądek znany jest też z upraw herbaty, oraz...produkcji lodów – znajduje się tu kilka rodzinnych firm wyrabiających lody o różnych smakach.
Plantacja herbaty Daintree Tea |
Dla nas jednym z głównych celów pobytu na Cape Tribulation było „polowanie” na krokodyle. Cape Trib to ponoć jedno z najlepszych miejsc do oglądania krokodyli słonowodnych w całym Queensland. Wszędzie na plażach i w okolicy rzeczek i strumyków można zobaczyć tabliczki ostrzegające przed tymi gadami, więc spodziewaliśmy się, że lada chwila natkniemy się na wielkiego 3-5 metrowego krokodyla opalającego się na plaży (podobno to się tam zdarza). Niestety, pomimo wytężonego wypatrywania podczas kilku spacerów w różnych częściach przylądka, krokodyla ani śladu...
Postanowiliśmy zatem dołączyć do wycieczki łódką w poszukiwaniu krokodyli po niewielkiej rzece przecinającej Cape Tribulation. Takie wycieczki są jedną z głównych atrakcji przylądka, jednak większość operatorów pływa po większej rzece Daintree River – to ta, przez którą przeprawia się promem, żeby dojechać do Cape Tribulation. My stwierdzilismy, że przyjemniej będzie popłynąć mniejszą rzeką, która płynie przez środek parku narodowego. Nastroje na pokładzie były bardzo dobre: panowała powszechna ekscytacja, podsycana przez kapitana, który opowiadał o krokodylach widzianych rano i poprzedniego dnia. Płynęło się bardzo przyjemnie, podziwiając różne gatunki namorzynów.
Niestety, po około 40 minutach...krokodyli nadal ani śladu...Nawet w miejscach, gdzie widziano je wcześniej tego dnia... Pan kapitan wyczuł rosnące rozczarowanie na pokładzie i za wszelką cenę starał się wypatrzyć jakiegoś osobnika. Kiedy już wszyscy pogodzili się z tym, że krokodyla nie będzie, pan kapitan zatrzymał łódkę, wydając radosny okrzyk i pokazując na brzeg rzeki. Podekscytowani pasażerowie zaczęli wpatrywać się w plątaninę korzeni ale...jakoś nikt nie widzi krokodyla. Pan kapitan wyjaśnił, że to bardzo mały krokodyl, który dopiero niedawno się urodził i zaczął dawać wskazówki jak go zobaczyć (na prawo od tej czy tamtej gałęzi itd.). Niektórzy ludzie zaczęli pokrzykiwać, że coś widzą, a my dalej nic...Wpadliśmy więc na pomysł, żeby podeprzeć się technologią – zrobić zdjęcie i na zbliżeniu poszukać krokodyla-ludojada... Po kilkukrotnym zbliżeniu, na ekranie rzeczywiście można było dostrzec kawałek łuski, co pomogło nam w ustaleniu miejsca gdzie ukrywał się ten śmiertelnie niebezpieczny gad :) Po około minucie wpatrywania się w gęstwinę korzenie...jest, w końcu udało się nam go zobaczyć... Krokodyl miał pewnie ze 20cm długości i był tak dobrze dopasowany do tła, że bez pomocy pana kapitana nie mielibyśmy najmniejszych szans, żeby go dostrzec. W ramach ćwiczenia, proponujemy próbę odnalezieni krokodyla na poniższym zdjęciu (zrobionym z zoomem, ale w oryginalnym rozmiarze).
Znajdź krokodyla |
Dla niecierpliwych, rozwiązanie zagadki na następnym zdjęciu.
Tak więc zakończyła się nasza wyprawa w poszukiwaniu krokodyli. Chyba będziemy musieli spróbować szczęścia następnym razem...
J&W