Z Brisbane do Cairns jest ok. 1700 km (choć to wciąż Queensland), więc na pięciodniową wycieczkę jedyną sensowną opcją jest dostanie się tam samolotem. Po nieco ponad dwugodzinnym locie i odebraniu samochodu z wypożyczalni pojechaliśmy prosto do pobliskiego miasteczka Kuranda, leżącego w regionie Atherton Tablelands.
Widok na zatokę w okolicy Cairns |
Kuranda reklamuje się jako ‘wioska w lesie tropikalnym („village in the rainforest”) i jest to bardzo popularne miejsce wśród turystów odwiedzających region Cairns. Główne atrakcje tej wioski to targ oferujący pamiątki, spacery po lesie tropikalnym, oraz różne ogrody zoologiczne, takie jak ‘motylarnia’, ‘koala park’, ptaszarnia, oraz zoo z jadowitymi zwierzętami. Samo centrum Kurandy to zbiór kafejek i sklepików, składających się na "targ" - można tu kupić wyroby ze skóry krokodyla, obrazy, zdjęcia, lokalne produkty spożywcze (np. cukierki czy lody), a nawet kartki triumfalnie obrazujące przejechane ropuchy, które zostały tu sprowadzone w latach 40-tych XIX do walki ze szkodnikami, natomiast obecnie same szkodzą uprawom i zjadają rodzime insekty.
Widok na dolinę w okolicy Kurandy |
Jazda samochodem do Kurandy zajmuje niecałą godzinę, ale jeśli ktoś ma czas to można się tam dostać historyczną ciuchcią widokową założoną w 1891 roku (Scenic Rail) albo kolejką linową o długości 7.5 km (Skyrail). Podobno obie formy transportu oferują piękne widoki, ale są dość czasochłonne – na przejazd każdą z nich w jedną stronę trzeba przeznaczyć ok. dwie godziny (w przypadku kolejki linowej w ten czas wliczone są też przystanki na krótkie spacery po lesie), oraz dość drogie – koszt to ok. $70 za powrotny bilet każdą z kolejek i ok. $100 jeśli chcemy do Kurandy jechać jedną kolejką, a wrócić drugą (jeśli nie mamy własnego samochodu, dodatkowo trzeba jeszcze dopłacić za transport z Cairns do stacji kolejki).
Pierwszym miejscem, które odwiedziliśmy było Batreach Rescue Centre, czyli ośrodek opieki nad chorymi i rannymi nietoperzami i innymi zwierzakami. Batreach mieści się w prywatnym domu i prowadzony jest przez wolontariuszy, nie jest to więc komercyjne zoo jak inne tego typu miejsca w Kurandzie. Nietoperze trafiają tam, bo są chore albo ranne, np. mają połamane skrzydełka i nie są w stanie się same nakarmić. Okoliczni mieszkańcy po prostu dzwonią i podają informacje o lokalizacji nietoperzy i wolontariusze zabierają je do schroniska. Nasza pierwsza reakcja była taka, że oglądane z bliska nietoperze wcale nie są brzydkie, a właściwie są bardzo podobne do małych piesków tyle, że mają błoniaste czarne skrzydła. Druga obserwacja jest taka, że są one aktywne również w ciągu dnia, chociaż dotyczy to tylko tych dużych gatunków (np. Flying Fox). Kolejne spostrzeżenie, że lubią wygrzewać się na słońcu i się czyścić. Niestety nietoperze są w Queensland traktowane jak szkodniki i nowy premier stanu Campbell Newman wydał niedawno rozporządzenie zezwalające na strzelanie do nietoperzy.
Nowo narodzony nietoperz z gatunku Flying Fox |
W Batreach zobaczyliśmy też po raz pierwszy pasiastego possuma (czarny w białe paski), który żyje tylko w tropikalnym klimacie, oraz rodzinę gliderów (dosł. "szybowców"), czyli małych zwierzątek, podobnych do possumów, które mają przednie i tylne łapki połączone specjalną błoną skórną, którą rozpościerają i używają do "przelatywania" między drzewami nawet do 100 metrów!
Pasiasty possum - żyje tylko w tropikalnych lasach |
Rodzina gliderów |
Ostatnią atrakcją, którą zwiedziliśmy w Kurandzie była ‘motylarnia’ – jedno z największych tego typu miejsc na świecie. To ‘zoo dla motyli’ składa się z otoczonego siatką ogrodu z tropikalną roślinnością, jeziorkami i wodospadami, nad którymi latają stada motyli. W zależności od pory roku, jednorazowo znajduje się tam od 500 do 2000 motyli. Jest ich kilka odmian, w tym wielkie czarne, które są jadowite (ale niegroźne dla ludzi) oraz chyba najpiękniejsze ze wszystkich błękitne motyle Ulysses.
Ulysses |
Oprócz ogrodu z motylami, znajduje się tam też sterylne laboratorium, w którym motyle są rozmnażane. Tropikalne motyle żyją od kilkunastu dni do maksymalnie jednego roku, a tylko jeden na tysiąc z nowonarodzonych motyli dożyje w naturze wieku dorosłego, więc taka motylarnia musi dbać o to, żeby populacja była stabilna. Pracownicy zbierają więc codziennie jaja motyli, które wyglądaja jak mikroskopijne kulki przyczepione do liści (każdy rodzaj motyli znosi jaja tylko na jednym gatunku liści, ta ‘wybredność’ motyli pomaga jednak bardzo w zbieraniu jaj), i przenoszą je do laboratorium, gdzie w sterylnych warunkach wykluwają się gąsiennice, które następnie przeobrażają się w motyle.
Na tej roślinie widać wyraźne złożone jaja (to te małe kulki) |
Kilkudniowa poczwarka w laboratorium |
Dojrzała poczwarka - prawda że wygląda jak 'alien'? |
Po wizycie w motylarni opuściliśmy Kurandę i wyruszyliśmy na dalsze zwiedzanie płaskowyżu Atherton Tablelands. Najpierw zajechaliśmy do 250 metrowych wodospadów Barron Falls, gdzie po krótkim spacerze przez las dociera się do punktu widokowego na wodospad. Można też przejść się trochę dalej i kąpać się w jeziorku na górze wodospadu, ale my nie mieliśmy na to czasu.
Wodospad Barron Falls |
Potem przejechaliśmy przez miasteczka Mareeba i Atherton, w tych okolicach znajdują się liczne plantacje kawy i wytwórnie wina z owoców tropikalnych. To tu można podziwiać ogromne drzewo figowe ‘The Curtain Fig Tree’ – jedno z największych drzew w tym regionie. W tej okolicy można się natknąć na drzewne kangury, niestety tym razem ich nie wypatrzyliśmy. Zatrzymaliśmy się na chwilę w ładnym miasteczku Yungaburra, gdzie znajduje się kilka ciekawych budynków, z których wyróżnia się zabytkowy pub. Okolica jest prześliczna i doceniana przez fotografów, natknęliśmy się tam na dwie sesje ślubne. Pobliską rzekę zamieszkują dziobaki (platypusy); chyba musi ich być tam sporo, bo nam udało się zobaczyć jednego jak tylko znaleźliśmy się na specjalnie wybudowanej platformie obserwacyjnej.
Ślub pod wielkim drzewem figowym |
Platypus czyli dziobak |
Naszym ostatnim przystankiem pierwszego dnia było jezioro Eacham niedaleko Yungaburra, które przypomniało nam polskie jeziora, no może z wyjątkiem żółwi wodnych, które tłumnie je zamieszkują. Jezioro wydaje się bardzo popularne zarówno wśród okolicznych mieszkańców jak i turystów, więc znajdują się tu wszelkie wygody: toalety, stoliki piknikowe i oczywiście elektryczne grille...
Nad jeziorem Eacham pospacerowaliśmy do zachodu słońca, a potem pojechaliśmy prosto do miejsca naszego pierwszego noclegu, czyli Mission Beach. Ale o Mission Beach już w następnym odcinku...
J&W
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz