Do Cairns dotarliśmy drugiego dnia wieczorem i po szybkim zameldowaniu się w hostelu ruszyliśmy na nabrzeże poszukać miejsca na kolację. Cairns jest regionalnym centrum turystycznym i jest to bardzo skomercjalizowane miejsce, z hordami turystów kręcącymi się z baru do baru, czy z restauracji do restauracji. Jest to jednak jedno z najlepszych miejsc do zorganizowania wycieczki na Wielką Rafę Koralową i stąd bierze się popularność miasta. My byliśmy bardzo zadowoleni, że zostaliśmy tam tylko na jedną noc, jeśli ktoś planuje dłuższy pobyt w tej okolicy, a chce mieszkać w miejscu gdzie coś się dzieje, zdecydowanie lepszą bazą jest pobliskie Port Douglas, o którym więcej w następnym odcinku bloga.
Cairns wita morską tematyką nawet na graffiti |
Nietoperz jedzący kolację w centrum miasta |
Naszym celem w Cairns była jednak całodniowa wycieczka na Wielką Rafę Koralową, więc następnego dnia rano stawiliśmy się w bardzo ruchliwym porcie, gdzie setki turystów tłoczą się w kolejkach do stanowisk operatorów łodzi i katamaranów. Troszkę nas zaskoczyło, że trzeba najpierw zrobić ‘check-in’ w ‘hali odpływów”, coś takiego jak na lotnisku przed odlotem samolotem. My wybraliśmy się na wycieczkę z firmą Down Under, która ma średniej wielkości łódź – średniej wielkości to w realiach Cairns oznacza, że mieści ona ok. 150 osób.
Pogoda w Cairns była dość zmienna i zaczęło się porządnie chmurzyć, ale po godzinie na pełnym morzu zostawiliśmy wszystkie chmury za sobą i mogliśmy się cieszyć przepięknym słońcem do końca dnia. Cairns jest jednym z najbliżej położonych miast do Wielkiej Rafy Koralowej. Pomimo to, podróż tam zajmuje ok. 1,5 godziny płynąc szybką łodzią – rafa jest ok. 50 km od brzegu.
Wielka Rafa Koralowa jest niesamowitym cudem natury. Jeżeli nie snorkelujesz ani nie nurkujesz, to zawsze zostaje przejażdżka łódką z przeszklonym dnem. Rafa koralowa jest tak blisko powierzchni wody, że ma się uczucie, że ogląda się podwodne stworzenia przez powiększone szkło. Niektóre koralowce świecą w nocy, bo są nasycone fluoroscencyjnym barwnikiem, inne wyglądają jak ogromne mózgi, a jeszcze inne jak przeogromne kalafiory.
Spośród około 150 osób na naszej łodzi, ok. 10 było kwalifikowanymi nurkami (w tym my), około 50 robiło próbne nurkowanie bez kwalifikacji (tzw. ‘introductory dive’ albo ‘resort dive’), a reszta jechała na snorkelling. Prawdopodobnie 100% uczestników rejsu to byli turyści, i pewnie z 90% było spoza Australii, w tym większość z Azji. Ciekawą rzeczą na temat turystów Azjatyckich (szczególnie tych z kontynentu, np. z głębi Chin) jest to, że najczęściej nie potrafią oni zupełnie pływać, często też pewnie nigdy wcześniej nie byli na morzu. Pomimo to, bardzo entuzjastycznie garną się do wszelki sportów wodnych w Australii, często nie mając pojęcia czego się mogą spodziewać. Tak więc już po kilku minutach od wypłynięcia, zaczęło się grupowe wymiotowanie do papierowych torebek. Niektórzy jak zaczęli to już tak kontynuowali przez całą podróż....
Ogólnie wycieczka ta była dla nas bardzo ciekawym doświadczeniem, bo mogliśmy sobie poobserwować jak działają firmy nastawione na masową turystykę. Wszystko wymagało naprawdę świetnej organizacji, bo przecież trzeba upilnować 150 osób, z których być może 50 jest w tym samym momencie w wodzie, a połowa z nich może w ogóle nie potrafi pływać... Cała wycieczka została więc podzielona na grupy, z przydzielonymi numerami, które były wyczytywane przez członków załogi, kiedy przyszła kolej na daną grupę. Łódź nie mogła odpłynąć ze snorkellowych postojów, zanim cała grupa została dokładnie policzona (dwa razy!) i nie zostało potwierdzone, że wszyscy są na pokładzie. Ogólnie było to bardzo zabawne, obserwować grupy turystów z Azji , którzy próbują utrzymać się na wodzie i wracają na łódź zieloni ze zmęczenia czy przerażenia. Jest też opcja dla tych którzy w ogóle nie potrafią pływać, jeden z członków załogi zabiera dwuosobową grupę w kamizelkach ratunkowych i trzymając się razem wielkiego koła ratunkowego odpływają na wyciągnięcie ręki na krótką rundkę.
Grupowy snorkelling |
A jak wygląda introductory diving? Na naszej wycieczce było około 50 osób więc ludzie zostali pogrupowani w czwórki i w drodze na rafę dostali instrukcje, jak się oddycha przez butlę oraz informacje jak się wynurza oraz schodzi pod wodę. Trzeba pamiętać, że większość z tych ludzi nie posługiwała się zbyt płynnie językiem angielskim, więc to dodatkowa trudność dla nich w zapamiętaniu wszystkich instrukcji. Każda osoba miała przyporządkowany numerek więc wszyscy wiedzieli z góry kto po kim będzie wchodził do wody. Jeden z członków załogi pomagał zakładać butle z tlenem, potem tylko maska oraz płetwy i już czwórka gotowa do zejścia. Kolejny członek załogi dosłownie musiał wpychać niektórych do wody, bo niby sami się zapisali, ale nie skakali dobrowolnie do wody. Następna osoba w załogi schodziła z nimi pod wodę, wszyscy razem trzymając się za ręce. Takie nurkowani odbywają się na dość płytkiej wodzie i trwa około 10 minut. Wiele osób jednak szybciej się wynurza, bo jak mówią albo nalewa się im wodą pod maskę albo się boją. Niektóre osoby w ogóle nie zeszły pod wodę, także ich przygoda z nurkowaniem zakończyła się na założeniu butli z tlenem. Koszt takiego nurkowania to około $140, więc raczej nie polecamy tego w Cairns. Słyszeliśmy, że są miejsca gdzie można zanurkować jeden na jeden z wykwalifikowanym nurkiem.
Na lądzie szybko zapakowaliśmy się do samochodu i wyruszyliśmy wzdłuż wybrzeża (zatrzymując się na krótkie postoje, żeby podziwiać widoki) w kierunku naszego następnego przystanku, czyli Port Douglas. Ale o tym już w następnym wpisie...
Widok na zatokę w drodze do Port Douglas |