Moje zdjęcie
UWAGA! UWAGA! TEN BLOG NIE BĘDZIE PRZEZ NAS UŻYWANY I ZOSTANIE WKRÓTCE PRZENIESIONY NA NASZA NOWĄ STRONĘ "Travelling Butterfly" (www.travellingbutterfly.com) Zajrzyjcie na nową stronę żeby śledzić co się z nami aktualnie dzieje! Pozdrawiamy. Julita & Wojtek

wtorek, 17 stycznia 2012

Na południe od Queensland – wycieczka po Nowej Południowej Walii: Arrawarra - Seal Rocks


Długość odcinka: 450 km;
W sumie przejechane od Brisbane: 900 km;
 

W Bożonarodzeniowy poranek pożegnaliśmy kangury i lorikeety, i ruszyliśmy dalej na południe. W planach było plażowanie, więc szukaliśmy odpowiedniego miejsca i akurat w okolicach South West Rocks pojawiło się słońce. Okazuje się że nie każde śliczne miejsce jest odpowiednio dobrze opisane w przewodniku. Do takich miejsc właśnie należy South West Rocks. Camping jest położony tuż przy plaży; są tam też świetne warunki do surfowania. Mały raj, do którego nie trzeba daleko zjeżdżać z autostrady. Następnym razem może ponurkujemy w Fish Rock Cave, gdzie podobno można spotkać rekina.
 


South West Rocks
Nasz następny przystanek był w miejscowości Hat Head w parku narodowym o tej samej nazwie. Sama miejscowosc to właściwie wioska z jedną glowną ulicą, plus ogromny camping w lesie, przez który musieliśmy przejechać, aby dotrzeć do morza. A tam ku naszemu zaskoczeniu najpierw ujrzeliśmy rzekę wpadającą do morza – a właściwie był to chyba kanion wypełniony wodą morską. Przebraliśmy się w stroje, żeby skorzystać z okazji do kąpieli w pięknej szmaragdowej wodzie, a tu nagle ludzie zaczynają biegać jak szaleni dookoła. Okazało się, że to ławica pięknych, błękitnych rybek zagubiła się w rzece: pływały tam i z powrotem, chyba nie wiedząc jak się stamtąd wydostać.



Hat Head
Z Hat Head zamiast wracać do autostrady, pojechaliśmy lokalną drogą do miejscowości Crescent Head. Jedzie się już nieco dłużej, głownie za sprawą słabej drogi, ale oczywiście warto – miasteczko jest malowniczo położone przy wzgórzu i ma świetne warunki do surfowania. Podobno można tam pojechać na fali o długości nawet 250 metrów! Z tego powodu miejscowa plaża zaliczona została do 6 unikanlnych rezerwatów surfowych w Australii. Nam to miejsce troszkę przypomniało wybrzeże w okolicach Dublina w Irlandii, głównie za sprawą porośniętych trawą wzgórz. Oprócz surfowania w Crescent Head można pograć w golfa czy łowić ryby. Z ciekawostek, Crescent Head to pierwsza miejscowość w Australii gdzie Aborygenom udało się wywalczyć prawo do własności ziemi, po prostu udowodnili, że zamieszkiwali ten teren od stuleci. 

 

Crescent Head
Ten dość intensywny dzień zakończyliśmy w miejscowości Seal Rocks, w parku narodowym Myall Lakes. Dotarcie tam było samo w sobie niezłą przygodą, gdyż wymaga to przejechania paru ładnych kilometrów po nieutwardzonej drodze, czyli żużlówce biegnącej przez las. Dojechaliśmy na miejsce dość późnym wieczorem, więc tego dnia zdążyliśmy już tylko szybko rozbić namiot i zjeść kolację bezpośrednio na plaży (należy przywieżć ze sobą całe zaopatrzenie, gdyż na miejscu nie ma żadnej knajpy ani sklepu, który byłby otwarty do późna). Zwiedzanie Seal Rocks zaczęliśmy następnego dnia rano, ale o tym co tam widzieliśmy już w następnym wpisie...

Kolacja na plaży w Seal Rocks

 
cdn...

J & W

środa, 11 stycznia 2012

Na południe od Queensland – wycieczka po Nowej Południowej Walii: Ballina - Arrawarra

Długość odcinka: 250 km;
W sumie przejechane od Brisbane: 450 km;
Mapka: Zobacz poprzedni post;

Poprzedni post zakończył się wyjazdem z Balliny. Początkowo cały ten odcinek Brisbane – Arrawarra mieliśmy  zamiar pokonać w jeden dzień, ale okazało się że mój świetny pracodawca daje swoim pracownikom wolne od południa w piątek I dlatego znaleźliśmy czas na jeszcze jeden nocleg. Ale wracając do naszej wycieczki, na Arrawarre padło tylko dlatego ze nie mogliśmy znaleźć żadnego innego wolnego campingu. Początkowo chcieliśmy zatrzymać się w Yamba, ale miasteczko to jest bardzo popularne wśród turystów – podobno w czasie urlopowym może nawet zwiększyć swoja populację trzykrotnie i niestety – a może raczej powinnam napisać na szczęście – nie udało nam się tam znaleźć miejsca. 

Yamba
Yambe zwiedziliśmy po drodze do Arrawarry. Miasteczko jest położone bardzo malowniczo, rzeka wpada do morza tuz przy dość wysokiej skarpie, zostało ono nawet uznane w jednym z konkursów na najpiękniejsze w Australii. Dorzecze rzeki tak zostało wymyte falami morskimi, ze utworzyły się małe wysepki – wiąże się z tym Aborygeńska legenda, ze w czasie Czasu Snu (Dreamtime) olbrzymi morski wąż pełzł w kierunku morza, ale że morska woda okazała się dla niego za słona to postanowił zawrócić i tym swoim pełzaniem wyrzeźbił kilka nowych koryt rzeki, a z przesuwającego się piasku powstały wysepki. Nas Yamba zachwyciła różnorodnością plaż a widzieliśmy zaledwie 3 z 11 oraz doskonałym wyborem owoców morza. Dopiero w tutaj mogliśmy na własne oczy ocenić różnicę miedzy 4-letnią i 2-letnią ostrygą.

Plaża w Yambie
W ogóle cala ta okolica słynie z wyśmienitych owoców morza, wiec smakosze nie będą mogli narzekać i powinni się tam wybrać na Seafood Expo w listopadzie. Specjalnością regionu są zwłaszcza krewetki - udało się nam nawet spróbować kilku podczas wigilijnego obiadu – co obwieszcza czająca się przy autostradzie wielka krewetka.

 
 

W tej okolicy znajduje się też kolejna z serii ‘wielkich rzeczy’, czyli przydrożnych, najczęściej dość kiczowatych pomników mających zwabić turystów – wielki banan. Wielki banan stoi dlatego, że ta okolica jest też bardzo znana z plantacji bananów, które dostarczają te owoce nie tylko na rynek rodzimy ale również eksport. Uprawą tych bananów zajmują się przybysze z Indii – w miejscowości Woolgoolga jest największe skupisko emigrantów Punjabi/Sikh w całej Australii. Corocznie w kwietniu nawet odbywa się tam ogromny festiwal curry Woolgoolga Curryfest. Stąd też wynika ogromna popularność dań curry w menu – ale o tym za chwilę…


Następny przystanek to juz nasz Lorikeet Tourist Park w Arrawarra, który położony jest dosłownie w lesie pomiędzy autostradą a dziką plażą. Początkowo nawet udało się nam go ominąć bo nie spodziewaliśmy się zjazdu z autostrady prosto na sam kemping (szukaliśmy miasteczka…). Co do plaży, to wybrzeże w tej okolicy jest obdarzone naturalnym fenomenem pojawiania się morskiej piany, które jest ponoć dość unikatowe. Nam udało się tą pianę zobaczyć w trakcie naszego popołudniowego spaceru na plaży – trwało dosłownie minutkę, w sumie w trakcie robienie zdjęcia nie zdawałam sobie sprawy, że to takie unikalne zjawisko. 

Sam kemping ma bardzo trafną nazwę…choć trzeba przyznać, że mógłby się jeszcze nazywać ‘Kangaroo’...bo oprócz karmienia mieszkających w okolicy papug lorikeet, można tam nacieszyć oczy widokiem pasących się kangurów, które wyjadają trawę w okolicy namiotu.

Lorikeety
 
 
W ogóle na tym kempingu był niesamowity wysyp zwierząt, chwilami można było się poczuć jak na afrykańskim safari, tyle że zamiast lwów za oknem hasały kangury (zobacz filmik)... Natomiast telefony ze świątecznymi życzeniami do rodzin wykonaliśmy w towarzystwie kangurzej rodziny, ćwierkających papug oraz śmiejących się kookaburr. Oprócz tych dość standardowych jak na warunki australijskie zwierząt, udało się nam też wypatrzeć parę barwnych papug (pale-headed rosella), w pobliskich mokradłach spacerowały ogromne białe czaple, a w zaroślach przemknął nam niebieski kingfisher. 

 

Rosella
Kookaburry
Dzień zakończyliśmy tradycyjną kolacją wigilijną…Tradycyjną, ale dla regionu w którym byliśmy… Okazało się, że w jedynej restauracji w okolicy była akurat…noc curry. Niezbyt wigilijne dania (co prawda była też ryba w curry :)), ale za to jakie smaczne!

cdn

J

niedziela, 8 stycznia 2012

Na południe od Queensland – wycieczka po Nowej Południowej Walii: Brisbane - Ballina

Długość odcinka: 200 km;
W sumie przejechane od Brisbane: 200 km;

 
Nasz wyjazd nie rozpoczął się zbyt fantastycznie, jeśli chodzi o pogodę. Pogoda była zresztą dość niepewna już od mniej więcej tygodnia: do południowego wybrzeża Queensland zbliżał się niewielki cyklon, co niosło ze sobą ryzyko sporych opadów i silnych wiatrów. Początek nie był najgorszy - wyjechaliśmy wczesnym popołudniem i do granicy Nowej Południowej Walii, jakoś udało nam się uciec przed deszczem. Już nawet mieliśmy po cichu nadzieję że uda nam się dojechać do Balliny, gdzie mieliśmy spędzić pierwszą noc, i rozbić namiot na suchej trawie. Niestety, około 50 km przed naszym celem dopadł nas klasyczny tropikalny deszcz – taki, który zaczyna się bez ostrzeżenia a wygląda tak, jakby ktoś wylewał nawet nie wiadra, ale całe wanny wody… Jazda w takim deszczu po autostradzie nie należy do szczególnych przyjemności – widoczność nie sięga dalej niż kilka metrów, a wycieraczki nie nadążają ze zgarnianiem wody (zobacz filmik poniżej).


Na szczęście takie deszcze mają to do siebie, że trwają najczęściej kilka minut i kończą się tak nagle jak nagle się zaczynają. Zatem po kilku takich falach deszczu dotarliśmy bezpiecznie do Balliny. Kiedy dojechaliśmy na kemping jeszcze trochę padało – na szczęście zabraliśmy ze sobą kanapki i wino, więc specjalnie nam się nie nudziło czekając w samochodzie na zmianę pogody. Rozpogodziło się dość szybko – już po około godzinie przebłyskiwało słońce, więc bez problemu rozbiliśmy namiot i wybraliśmy się na wieczorną przechadzkę nad ocean, gdzie mogliśmy podziwiać piękny zachód słońca. Ballina jest malowniczo położona nad rzeką, która wpada do oceanu. Takie miejsca są bardzo często odwiedzane przez delfiny oraz rekiny. My na szczęście natknęliśmy się tylko na te pierwsze – po zachodzie słońca kilka delfinów bawiło się lub polowało kilka metrów od brzegu rzeki, dzięki czemu mogliśmy je spokojnie obserwować (było niestety już zbyt ciemno, żeby uchwycić je na zdjęciu). Pierwszy dzień naszej wyprawy zakończyliśmy krótką wizytą w lokalnym hotelu (puby w Australii są zwane hotelami…) oraz nocnym spacerem wzdłuż rzeki z powrotem na pole namiotowe.



cdn...

W.

piątek, 6 stycznia 2012

Na południe od Queensland – wycieczka po Nowej Południowej Walii: Intro


Właśnie wróciliśmy z naszej pierwszej dłuższej wycieczki objazdowej po Australii – spędziliśmy w drodze dziesięć i pół :) dnia w Nowej Południowej Walii, czyli regionie położonym na południe od Queensland. W czasie tych dziesięciu dni przejechaliśmy prawie 3000 kilometrów – poniższa mapka przedstawia przybliżoną trasę – prawda, że na mapie nie wygląda to tak daleko? Tak to jest, że w przypadku Australii patrzenie na mapę często daje złudne wrażenie co do odległości, jakie trzeba pokonać…


Praktycznie codziennie nocowaliśmy w innym miejscu – wszystkie noce oprócz jednej spędziliśmy na kempingach pod namiotem. Miejsca które odwiedziliśmy to mieszanka dużych miast, odizolowanych plaż nad oceanem i górskich miejscowości. Podczas tego wyjazdu przespacerowaliśmy się słynnym mostem w Sydney, wspięliśmy się na latarnie morską, przeszliśmy się górskimi szlakami, podziwialiśmy wodospady, i zwiedziliśmy kilka jaskiń. Widzieliśmy sporo dzikich zwierząt, w tym również takie, o których nigdy wcześniej nie słyszeliśmy. Spróbowaliśmy zupełnie nowych dla nas win w jednym z najbardziej znanych regionów winiarskich w Australii – Hunter Valley.

Następnych kilka wpisów na naszym blogu będzie poświęconych relacjom z wycieczki do Nowej Południowej Walii. Zapewne znajdzie się w nich nieco więcej informacji praktycznych niż zazwyczaj – być może pomogą one osobom wybierającym się na zwiedzanie Australii w planowaniu podobnej trasy.

Ciąg dalszy nastąpi…

J & W

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Święta w Brisbane


To nasze pierwsze Święta Bożego Narodzenia spędzane w Australii. Muszę przyznać, że nie jest łatwo wkręcić się w atmosferę świąteczną w klimacie tropikalnym. W Brisbane nie ma śniegu, nie jest zimno, a przecież Mikołaj powinien być ubrany w ciepły kombinezon, ciepłą futrzaną czapkę, no i jeździć w saniach z reniferami....
Ale okazuje, że strój i rekwizyty można dopasować do warunków Australijskich i proszę bardzo ten Mikołaj w Brisbane też wygląda świętecznie, ho ho ho!

Mikołaj w Surfers Club, South Bank
Tymczasem w niedzielne popołudnie tuż przed świętami, atmosferę Bożonarodzeniową próbował kreować uliczny artysta, tematy muzyczne wybierał jak najbardziej świąteczne i nawet próbował podpasować strój pod święta. Prawie już się wciągnełam w 'jingle bells', gdy przed oczami przebiegły mi dzieciaki w strojach plażowych... Ech, może w przyszłym roku przestawię się szybciej i będzie mi łatwiej załapać świąteczny nastrój w 'Australijskim stylu'.  Wesołych Świąt! J

Parklands, South Bank, Brisbane

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Świąteczny prezent: koala

Święta Bożego Narodzenia zbliżają się wielkimi krokami i wielu z Was zastanawia się, co podarować ukochanej osobie. Oczywiście prezentem może być płyta, książka, iPod, laptop, skarpetki, szalik itp. itd. Ale może w tym roku zafundujesz bliskiej osobie coś mniej trywialnego, np. koalę! 

Zdjęcia tej uroczej rodziny zrobiliśmy w grudniowny weekend, ten mały koala to naprawdę 'bobas', miał spore problemy z wdrapaniem się na grzbiet mamy i dosłownie pełzał po gałęzi, bo jeszcze nie potrafi chodzić na 'czworaka' - uroczy widok!

Oczywiście nie można kupić koali na ebay’u, zapakować i wysłać do domu.  Jest jednak inny sposób, po prostu zaadoptuj koalę, tego prawdziwego zamieszkującego swoje naturalne środowisko w Australii przez organizację Australian Koala Foundation: https://www.savethekoala.com/adopt-a-koala.html
Więcej o tych przeuroczych zwierzątkach w poście Koala nasz nowy ulubieniec

Jeżeli podsunęłam Ci pomysł na świąteczny prezent, to bardzo się cieszę! Życzę spokojnych przygotowań do Bożego Narodzenia 2011. 

J

niedziela, 11 grudnia 2011

Binna Burra: szlakiem Aborygenów – Lamington Park cz. II

Niedaleko Brisbane znajduje się przepiękny Lamington National Park (o naszej pierwszej wycieczce w to miejsce czytaj w tym poście: Lamington Park cz. I), a obszar Binna Burra przylega właśnie do tego parku, od strony wybrzeża Gold Coast. W drodze do Binna Burra zatrzymaliśmy się, żeby podziwiać widok na Surfers Paradise i poobserwować paralotoniarzy wznoszących się nad doliną.



Binna Burra i O’Reilly’s łączy 22 kilometrowy szlak graniczny (Border Track), biegnący wzdłuż granicy Queensland z Nową Południową Walią, który zamierzamy wkrótce przebyć. Wracając do Binna Burra – to nie tylko las tropikalny, ale również obszar historycznie bardzo ważny dla plemion Aborygeńskich, które wykorzystywały znajdujące się tam wgłębienia skalne jako schronienia oraz miejsca do gotowania. Jaskinie zostały wyrzeźbione w skałach wulkanicznych przez deszcz oraz wiatr i nazywają się Kweebani Caves.  Przy skałach znajdują się tabliczki z informacjami o plemionach aborygeńskich, które tam mieszkały i o ich zdolnościach do wykorzystywania darów natury oraz medycyny naturalnej (informacje te przekazane zostały z pokolenia na pokolenie w formie piosenek czy rymowanek). 

Kweebani Caves
To nie wiosna tylko początek zimy w Australii...

Binna Burra w języku aborygeńskim oznacza miejsce gdzie rosną drzewa z gatunku Anctartic Beech, prastare olbrzymy wznoszące się nawet do 50 metrów! Pochodzenie tych drzew sięga czasów prehistorycznego superkontynentu Gondwany, czyli połączonych Australii, Antarktyki i Ameryki Południowej.
Anctartic Beech

 
 
 
Nam Binna Burra podobała się z kilku względów: szlaki prowadzą wzdłuż grzbietów gór i dzięki temu można podziwiać przepiękne widoki na okolicę, doszliśmy do dzikiego wodospadu, oraz udało nam się zobaczyć po raz pierwszy małego leśnego kangura.

 
 
W Binna Burra udało się nam też usłyszeć przedziwny śpiew ptaka Alberta (podobno usłyszeć go łatwiej niż zobaczyć). Ten ptak jest bardzo nietypowy, gdyż samiec tego ptaka potrafi imitować różne dźwięki, które usłyszy łącznie ze śpiewem innych gatunków ptaków, odgłosami różnych urządzeń mechanicznych, a nawet ludzkim głosem! Robi to w celu oczarowani potencjalnej partnerki i można to usłyszeć tylko i wyłącznie w miesiącach zimowych od maja do września. I właśnie dlatego wydaje nam się, że to był ten ptak, gdyż to niemożliwe, żeby niemowlę zostało zabrane na wycieczkę do lasu tropikalnego, a to co usłyszeliśmy brzmiało właśnie jak płacz małego dziecka dochodzący gdzieś z głębi drzew! Zajrzyjcie tutaj na YouTube, żeby posłuchać tego niesamowitego ptaka, który tutaj akurat imituje na przemian odgłosy różnych narzędzi budowlanych oraz całą gamę gosów innych ptaków (na 1.47 min nie tylko śpiewa, ale również rozkłada ogon): You Tube Albert's Lyrebird

 
Egg Rock o zachodzie słońca
J&W