Moje zdjęcie
UWAGA! UWAGA! TEN BLOG NIE BĘDZIE PRZEZ NAS UŻYWANY I ZOSTANIE WKRÓTCE PRZENIESIONY NA NASZA NOWĄ STRONĘ "Travelling Butterfly" (www.travellingbutterfly.com) Zajrzyjcie na nową stronę żeby śledzić co się z nami aktualnie dzieje! Pozdrawiamy. Julita & Wojtek

środa, 11 stycznia 2012

Na południe od Queensland – wycieczka po Nowej Południowej Walii: Ballina - Arrawarra

Długość odcinka: 250 km;
W sumie przejechane od Brisbane: 450 km;
Mapka: Zobacz poprzedni post;

Poprzedni post zakończył się wyjazdem z Balliny. Początkowo cały ten odcinek Brisbane – Arrawarra mieliśmy  zamiar pokonać w jeden dzień, ale okazało się że mój świetny pracodawca daje swoim pracownikom wolne od południa w piątek I dlatego znaleźliśmy czas na jeszcze jeden nocleg. Ale wracając do naszej wycieczki, na Arrawarre padło tylko dlatego ze nie mogliśmy znaleźć żadnego innego wolnego campingu. Początkowo chcieliśmy zatrzymać się w Yamba, ale miasteczko to jest bardzo popularne wśród turystów – podobno w czasie urlopowym może nawet zwiększyć swoja populację trzykrotnie i niestety – a może raczej powinnam napisać na szczęście – nie udało nam się tam znaleźć miejsca. 

Yamba
Yambe zwiedziliśmy po drodze do Arrawarry. Miasteczko jest położone bardzo malowniczo, rzeka wpada do morza tuz przy dość wysokiej skarpie, zostało ono nawet uznane w jednym z konkursów na najpiękniejsze w Australii. Dorzecze rzeki tak zostało wymyte falami morskimi, ze utworzyły się małe wysepki – wiąże się z tym Aborygeńska legenda, ze w czasie Czasu Snu (Dreamtime) olbrzymi morski wąż pełzł w kierunku morza, ale że morska woda okazała się dla niego za słona to postanowił zawrócić i tym swoim pełzaniem wyrzeźbił kilka nowych koryt rzeki, a z przesuwającego się piasku powstały wysepki. Nas Yamba zachwyciła różnorodnością plaż a widzieliśmy zaledwie 3 z 11 oraz doskonałym wyborem owoców morza. Dopiero w tutaj mogliśmy na własne oczy ocenić różnicę miedzy 4-letnią i 2-letnią ostrygą.

Plaża w Yambie
W ogóle cala ta okolica słynie z wyśmienitych owoców morza, wiec smakosze nie będą mogli narzekać i powinni się tam wybrać na Seafood Expo w listopadzie. Specjalnością regionu są zwłaszcza krewetki - udało się nam nawet spróbować kilku podczas wigilijnego obiadu – co obwieszcza czająca się przy autostradzie wielka krewetka.

 
 

W tej okolicy znajduje się też kolejna z serii ‘wielkich rzeczy’, czyli przydrożnych, najczęściej dość kiczowatych pomników mających zwabić turystów – wielki banan. Wielki banan stoi dlatego, że ta okolica jest też bardzo znana z plantacji bananów, które dostarczają te owoce nie tylko na rynek rodzimy ale również eksport. Uprawą tych bananów zajmują się przybysze z Indii – w miejscowości Woolgoolga jest największe skupisko emigrantów Punjabi/Sikh w całej Australii. Corocznie w kwietniu nawet odbywa się tam ogromny festiwal curry Woolgoolga Curryfest. Stąd też wynika ogromna popularność dań curry w menu – ale o tym za chwilę…


Następny przystanek to juz nasz Lorikeet Tourist Park w Arrawarra, który położony jest dosłownie w lesie pomiędzy autostradą a dziką plażą. Początkowo nawet udało się nam go ominąć bo nie spodziewaliśmy się zjazdu z autostrady prosto na sam kemping (szukaliśmy miasteczka…). Co do plaży, to wybrzeże w tej okolicy jest obdarzone naturalnym fenomenem pojawiania się morskiej piany, które jest ponoć dość unikatowe. Nam udało się tą pianę zobaczyć w trakcie naszego popołudniowego spaceru na plaży – trwało dosłownie minutkę, w sumie w trakcie robienie zdjęcia nie zdawałam sobie sprawy, że to takie unikalne zjawisko. 

Sam kemping ma bardzo trafną nazwę…choć trzeba przyznać, że mógłby się jeszcze nazywać ‘Kangaroo’...bo oprócz karmienia mieszkających w okolicy papug lorikeet, można tam nacieszyć oczy widokiem pasących się kangurów, które wyjadają trawę w okolicy namiotu.

Lorikeety
 
 
W ogóle na tym kempingu był niesamowity wysyp zwierząt, chwilami można było się poczuć jak na afrykańskim safari, tyle że zamiast lwów za oknem hasały kangury (zobacz filmik)... Natomiast telefony ze świątecznymi życzeniami do rodzin wykonaliśmy w towarzystwie kangurzej rodziny, ćwierkających papug oraz śmiejących się kookaburr. Oprócz tych dość standardowych jak na warunki australijskie zwierząt, udało się nam też wypatrzeć parę barwnych papug (pale-headed rosella), w pobliskich mokradłach spacerowały ogromne białe czaple, a w zaroślach przemknął nam niebieski kingfisher. 

 

Rosella
Kookaburry
Dzień zakończyliśmy tradycyjną kolacją wigilijną…Tradycyjną, ale dla regionu w którym byliśmy… Okazało się, że w jedynej restauracji w okolicy była akurat…noc curry. Niezbyt wigilijne dania (co prawda była też ryba w curry :)), ale za to jakie smaczne!

cdn

J

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz