Moje zdjęcie
UWAGA! UWAGA! TEN BLOG NIE BĘDZIE PRZEZ NAS UŻYWANY I ZOSTANIE WKRÓTCE PRZENIESIONY NA NASZA NOWĄ STRONĘ "Travelling Butterfly" (www.travellingbutterfly.com) Zajrzyjcie na nową stronę żeby śledzić co się z nami aktualnie dzieje! Pozdrawiamy. Julita & Wojtek

niedziela, 25 marca 2012

Na tropie dziobaka - Park Narodowy Eungella

Do Eungella zajechaliśmy po drodze z Mackay do Airlie Beach. Eungella to park narodowy, znany z tego, że jest to jedno z najlepszych miejsc w Australii, żeby zobaczyć dziobaka (platypusa) na żywo (lub z braku szczęścia przynajmniej rodzinę żółwi wodnych :)).  

Dziobak (platypus) - to główna atrakcja Eungella i Broken River
Wyjątkowość dziobaka polega na sposobie rodzenia młodych: otóż jest to jedno z trzech obecnie żyjących jajorodnych zwierząt i jedyne żyjące w wodzie (pozostałe dwa to gatunki kolcztaki, czyli echidny).  W sumie to jest to dość małe zwierzątko (do 50 cm długości), ma dość potężny dziób – może nim rozbijać twardy pancerz krabów a pomiędzy palcami ma błonę, co sprawia, że jest bardzo dobrym pływakiem oraz nurkiem. Widzieliśmy kilka platypusów pojawiających się na powierzchni rzeki, które znikały po jakiś 30-40 sekundach, żeby za chwilę znów się wynurzyć, ale w zupełnie innym miejscu. Chyba nie lubią za bardzo słońca, więc na obserwację najlepiej wybrać się w pochmurny dzień. Z ciekawostek: małe karmione są mlekiem przez futerko mamy (z braku sutków). Dziobaki są także bardzo terytorialne i samce mogą walczyć z innymi dość brutalnie używając do walki ostróg rosnących na tylnych łapkach. 

Żółwie wodne mieszkają w tej samej rzece co dziobaki - jeżeli dziobak się nie pojawi, przynajmniej żółwie gwarantowane
 Park położony jest na zboczu samotnie stojącej góry i ma swoisty mikroklimat – szczyt jest często spowity chmurami i pada tam deszcz, stąd też nazwa, która w języku lokalnego plemienia Aborygenów oznacza ‘kraj chmury’.

W drodze do Krainy Chmury - obiecujemy, że łatwo się tam zgubić, bo ani GPS ani google maps nie działają
Park składa się z dwóch osobnych części – wąwozu Finch Hatton Gorge, który  znajduje się u podnóża góry oraz okolic rzeki Broken River na górze. 
 

Główna część parku Eungella (okolice Broken River) to miejsce, gdzie można podziwiać przepiękne widoki na dolinę poniżej. Wydaje się, że to miejsce jest idalne na loty paralotnią i chyba wszyscy odwiedzający park zajeżdżają do starego pubu z 1933 o nazwie Eungella Chalet z przepiękną panoramą. Chyba spokojnie mógłby on startować w konkursie na pub z najlepszym wiodokiem! 

Widok na dolinę z pubu Eungella Chalet
Druga część parku – wąwóz Finch Hatton jest dość trudno dostępny: ostatnie kilometry drogi jedzie się nieutwardzoną żużlówką i trzeba przekraczać kilka czasem bardzo wartkich strumyków. Idealnie przydałby się samochód z napędem na cztery koła, ale można tam dostać się również zwykłym samochodem, jeśli ostatnio nie padało zbyt dużo deszczu (uwaga – samochodów z wypożyczalni zwykle nie można zabierać poza asfaltowe drogi). 

Finch Hatton
Pogoda była bardzo tropikalna, więc skorzystaliśmy  kąpiel w chłodnym strumieniu, woda rzeczywiście była bardzo rześka i super-czysta. Niestety nie dotarliśmy do końca kanionu, gdzie mały wodospad wpada ze skał do niewielkiego jeziorka wypełnionego wodą ze strumieni.

W strumieniu - Finch Hatton
Udało nam się natomiast wykąpać w jeziorku już bliżej Airlie Beach – około 20 km od miasteczka znajduje się przepiękny wodospad Cedar Creek Falls. Spływajaca woda tworzy tam spore jeziorko, idealne do schłodzenia w uplany dzień. 


Cedar Creek Falls
Wodospad ma ok. 25 metrów wysokości, ale to nie odstraszyło śmiałków od wspinania się na szczyt i skoków do jeziorka. Jeden z miejscowych kolesi wspinał się tak sprawnie, że nie zajmowało mu to więcej niż 2 minuty! 
Więcej zdjęć w albumie Picasa Whitsundays (zdjęcia od 168)

J&W

poniedziałek, 19 marca 2012

Whitsundays - turystyczny raj u stóp Wielkiej Rafy Koralowej

*******************************************************

UWAGA: Zajrzyj na nasza nowa strone travellingbutterfly.com   !!!!!

*******************************************************   
Szukasz raju na ziemi? Odnajdziesz go na Whitsundays. Według nas to najpiękniejsze miejsce, z tych które dotąd widzieliśmy w Australii. Whitsundays to archipelag 74 wysp w środkowym Queensland wciśniętych pomiędzy ląd a Wielką Rafę Koralową.

Wielka Rafa Koralowa oraz słynne naturalne serce widziane z lotu ptaka
Z Brisbane do Whitsundays jest około 1000 km i najłatwiej się tam dostać  samolotem. Można dolecieć bezpośrednio na jedną z wysp, albo do większych miast poniżej/powyżej Airlie Beach. My zdecydowaliśmy się na lot do McKay i dalej jazdę samochodem przez Eungella National Park do Airlie Beach (post o tej podróży już wkrótce).


Airlie Beach to mekka turystyczna, która stanowi główną bazę wypadową zarówno morską jak i lotniczą na wyspy Whitsundays. Można tam znaleźć wszystko, czego potrzeba przeciętnemu turyście: mnóstwo miejsc noclegowych we wszystkich kategoriach cenowych, włączając bakcpakerskie dormy jak i 5 gwiazdkowe resorty, pełno restauracji, barów oraz agencji turystycznych, gdzie można zarezerwować różne wycieczki po wyspach. Sześćdziesiąt sześć z tych wysp jest wciąż niezamieszkanych, wszystkie są  obdarzone przepięknymi plażami, z których najbardziej znana to śnieżnobiała Whitehaven Beach, więc naprawdę jest co podziwiać.

Wyspy Whitsundays
Whitehaven Beach to 7-mio kilometrowa plaża o piasku krystalicznie białym i tak miałkim, że można sobie nim czyścić biżuterię. Plaża ta nie bez powodu regularnie wygrywa w plebiscytach na najpiękniejszą plaże świata (Top Ten Beaches)

Whitehaven Beach 
Whitehaven Beach z lotu ptaka
Najpopularniejszy sposób zwiedzenia Whitsundays to żeglowanie – w Airlie Beach można łatwo zarezerwować jeden z kilkudniowych (lub dłuższych) rejsów. Ceny różnią się dość znacznie, w zależności od typu jachtu, trasy, długości wycieczki, czy też liczby osób, z którymi dzieli się jacht. Jednak wybierając nawet najtańszą (i najkrótszą opcję) należy się liczyć z wydatkiem kilkuset dolarów na osobę.

Whitsundays - dwie z 74 wysp
Alternatywą dla osób o skromniejszym budżecie – lub też o bardziej ograniczonym czasie – jest wzięcie udział w jednodniowej wycieczce szybką łodzią czy katamaranem. W programie takiej wycieczki często są też wbudowane dodatkowe atrakcje, takie jak pobyt na wybranych plażach, czy też nurkowanie lub snorkelling. Jest też opcja ze spaniem na łodzi – hotelu zacumowanym tuż przy Wielkiej Rafie Koralowej.

Wielka Rafa Koralowa

Wielka Rafa Koralowa - a może lunch na wodzie?
My wybraliśmy się na jednodniową wycieczkę, podczas której mieliśmy okazję przespacerować się po parku narodowym na wyspie Whitsudnday (głównej wyspie archipelagu o tej samej nazwie), poleżeć na słynnej plaży Whitehaven oraz pooglądać ryby podczas snorkellingu. Tak przy okazji wspomnieć należy, że jedyna opcją noclegową na Whitsunday Island jest camping, natomiast jeżeli chcemy spać w hotelu to trzeba poszukać czegoś na Hamilton czy Hayman Island. 

Whitehaven Beach
Whitehaven Beach - podczas przypływu, kiedy jest więcej wody, widok z Inlet Hill
Zdecydowanie jednak polecamy lot małym samolotem ponad wyspami i rafą koralową, widoki z lotu ptaka są po porostu bajeczne i zapierają dech w piersi. W samolocie mieści się 6 pasażerów i chyba mniej odczuwa się bujanie niż w normalnym samolocie. Godzinny lot wystarczy aby zobaczyć główne wyspy a także dolecieć do rafy koralowej i słynnej formacji w kształcie serca. 

Nasz samolocik
Wielka Rafa Koralowa - Serce

Wielka Rafa Koralowa
Jeżeli chodzi o nasze miejsce noclegowe – Airlie Beach, to musimy przyznać, że podobało nam się tam bardziej niż przypuszczaliśmy. Nie do końca wiadomo dlaczego ta miejscowość  ma w nazwie 'plażę', bo raczej jest to przystań dla statków, a ludzie korzystają jedynie ze sztucznej plaży, w której woda jest chyba cieplejsza niż w kranie. Chyba nigdy nie kąpaliśmy się w cieplejszym basenie! 

Sztuczna plaża w Airlie Beach

Widok na zatokę w Airlie Beach o zachodzie słońca - podobny widok można podziwiać z prawie każdego okna w tej miejscowości
Jako że klimat w tej okolicy jest już tropikalny – porównywalny z klimatem Tajlandii czy Indonezji, więc po prostu marzy się o kąpieli w chłodnym oceanie. Niestety przez połowę roku pływają w nim jadowite meduzy, co skutecznie odstrasza przed zamoczeniem nawet czubków palców w oceanie. Z tego też powodu do snorkellowanania trzeba założyć specjalny kombinezon i niestety nie jest to już taka frajda. Do tego co prawda rafa jest piękna z kolorowymi rybkami, ale jeżeli widziało się wcześniej cudowne rafy w okolicach Bali, to snorkellowanie przy wyspach nie wprawia cię w zachwyt (prawdopodobnie przy samej rafie koralowej podwodne widoki byłyby dużo lepsze, może następnym razem to sprawdzimy). 

Zatoka w pobliżu Airlie Beach
Ci, którzy skuszą się na kąpiel morską, mogą w razie potrzeby skorzystać z apteczki pierwszej pomocy: octu winnego, który łagodzi natychmiastowe skutki ukąszenia przez meduzy. Kąpiel w okresie od listopada do maja jest jednak bardzo odradzana, bo meduzy (np. Box jellyfish czy Irukandji) mogą spowodować nawet śmierć - ocet winny tylko pomaga złagodzić ból, a ukąszony pacjent musi natychmiast udać się do szpitala (dzwonić 000 w razie wypadku).

Airlie Beach zamieszkuje mnóstwo ptaków i śmiało można nazwać to miejsce miastem cockatoos. Wieczorem ptaki robią nalot na okoliczne hotele i jeżeli tylko je zawołasz (wystarczy ‘hello’) to przyfruną na twój balkon i będą ci jadły z ręki! 



Whitsundays zasłynęły również z nietuzinkowej rekrutacji na ‘najlepszą pracę świata’, czyli pracy na Hamilton Island w roli 'Opiekuna Wyspy' (‘Island Caretaker’). Aby wziąć udział w selekcji trzeba było przygotować 60-sekundowe video o sobie, a tak wygląda video z ogłoszeniem o pracę:
The best job in the world   Może następnym razem….Polecamy!

Whitehaven Beach
Whitehaven Beach - podczas odpływu, kiedy jest płytsza woda formują się niesamowite piaskowe zygzaki
Więcej zdjęć na Picasa Whitsundays


J&W

*******************************************************

UWAGA: Zajrzyj na nasza nowa strone travellingbutterfly.com   !!!!!

******************************************************* 

wtorek, 13 marca 2012

Mon Repos – plaża gdzie zaczyna się morska wędrówka żółwi

Z Brisbane do plaży Mon Repos niedaleko Bundaberg jest ok. 400 km i jakieś 5 godzin jazdy samochodem. Ale jeżeli chce się zobaczyć małe żólwie, tuż po urodzeniu, to właśnie do Mon Repos jest najbliżej. Małe żółwie wykluwają się od stycznia do końca marca, i dzieje się to tylko w nocy. Zdecydowana większość żółwi wylęgających się na tej plaży to dziewczynki, gdyż płeć żółwi determinuje temperatura piasku, w którym dojrzewają jaja. Jeżeli jest powyżej 28,6 stopni C to wylęgną się dziewczynki, poniżej tej temperatury chłopcy (głównie na wyspach – Lady Elliott oraz w północnym QLD, gdzie piasek jest zdecydowanie jaśniejszy i nie nagrzewa sie tak moco, jak ten brązowy w Mon Repos).


Żółwie mają taki wewnętrzny GPS, który kieruje je na składanie jaj w miejscu, w którym same się wylęgły. Zaraz po wykluciu się z jajka, mały żółw instynktownie kieruje się do oceanu i podczas tej wędrówki zapamiętuje pole magnetyczne danej plaży. Po dotarciu do wody małe żółwie płyną bez przerwy przez trzy doby, czerpiąc energię z resztek żółtka jajka, z którego się wykluły. Po trzech dniach przestają płynąć – pozwalają się porwać falom a same koncentrują się na jedzeniu, pozostając na głębokich wodach aż do osiągnięcia dojrzałości.  Jest to niesamowita wedrowka, bo żółwie osiągają dojrzałość w wieku około 30 lat. I taka żółwica wraca do miejsca swoich narodzin (korzystając z zapamiętanej mapy pola magnetycznego), składa jaja, zakopuje je i wraca do oceanu. Samce w ogole nie wracają z głębokiego oceanu, więc te kilka minut po urodzeniu to najczęściej ich pierwszy i ostatni kontakt ze stałym lądem.

Morskie żółwie tuż po wylęgnięciu nie za bardzo przypominają olbrzymy w jakie się przerodzą za jakieś 30 lat!
Na plaże Mon Repos każdego roku wraca około 300-400 żółwic, które składają jaja zazwyczaj kilkakrotnie w sezonie, za każdym razem tworząc gniazdo złożone z około 130 jaj zakopanych w piasku, z których wylęgnie się około 40-50 tys. żółwi. Niestety za jakieś 30 lat z tych nowo wyklutych żółwi wróci może 40-50 – reszta zginie zaplątana w sieci rybackie, silniki łodzi lub zjedzona przez drapieżniki.

Gniazdo żółwi tuż po wykluciu - jest ich około 100 sztuk i niedłuo wyruszą w morską podróż życia
Na plaży Mon Repos pojawiają się trzy gatunki żółwi morskich: Loggerhead, Green oraz Flatback.96% żółwi składających jaja na tej plaży to Loggerhead, gatunek który jest zagrożony wyginięciem; dzięki projektowi ochrony prowadzonemu od 1968 na tej plaży jest duża szansa, że liczba tych żółwi zwiększy się na tyle, żeby zachować gatunek. Co do 'mniejszościowych' gatunków to obydwa są bardzo ciekawe. Flatback żyje tylko i wyłącznie w płytkich wodach opływających Australię, więc jest to jedyny kraj gdzie można zobaczyć ten gatunek. Zamiast twardego pancerza jak u reszty żółwi, skorupa Flatbacka jest  pokryta skórą, która będzie krwawić jeśli żółw zostanie zraniony. Green Turtle to największy z trzech gatunków i jedyny z nich odżywiający się jedynie roślinami (pozostałe dwa żywią się głównie małymi stworzeniami morskimi, np. krewetkami). Żółw ten zawdzięcza swoją nazwę (Green Turtle to Zielony  Żółw) nie swojemu kolorowi, ani nawet nie temu że jest on wegtarianinem :-) ale dlatego, że jego mięso ma zielony kolor...

Loggerhead (model)

Flatback turtle (model)
Green turtle (model)
A jak wygląda sama obserwacja wylęgania się żółwi? Otóż najpierw trzeba sobie zarezerwować bilet na stronie Bundaberg Visitor Information Centre. Maksymalnie 300 osób dostaje przepustkę na odwiedzenie plaży, więc rezerwację na sobotni wieczór trzeba zrobić ze sporym wyprzedzeniem. Po dotarciu na miejsce przydzielane są numerki do grup zwiedzających (każda grupa liczy do 50 osób). Nam przypadła grupa nr 4, bo bilety zarezerwowaliśmy dość późno (mniej więcej z 3-tygodniowym wyprzedzeniem) i z tego powodu czekaliśmy ponad dwie godziny w "poczekalni", czyli budynku centrum dla zwiedzających... Dopiero około godz. 21.30 wyruszyliśmy na plażę z dwoma strażnikami, którzy opowiadali nam o całym procesie i generalnie o życiu żółwi i ich zachowaniach. Nasza grupa miała przydzielone żółwiki, które po wykluciu się z jajel zaplątały się gdzieś w skałach, gdzie były skazane na pewną zagładę, więc zostały przeniesione przez strażników na plażę. Mieliśmy sporo czasu żeby się im przyjrzeć, podotykać i zrobić zdjęcia. Następnie w programie było wypuszczenie żółwi do oceanu. Szczęśliwcy, którzy mieli latarki przy sobie dostali poważne zadanie: utworzenie świetlnej autostrady wskazującej kierunek do wody. Wojtek był pierwszą osobą nakierowującą i dosłownie setka żółwików go oblazła! Od razu było widać, że są liderzy grupy i maruderzy, podobnie jak w maratonach. Niektóre żółwie osiągnęły cel w ciągu 3-5 minut, maruderzy potrzebowali wsparcia i dopingu! Dzieciaki nawet ponazywały sobie wybrane osobniki i robiły zakłady, który pierwszy dotrze do wody. 

"Poczekalnia"  w centrum dla zwiedzających
Świetlna autostrada prowadząca małe żółwie z gniazda do oceanu
Po pożegnaniu żółwików mieliśmy pokaz liczenia wyklutych jaj z jednego gniazda. W tym naszym było 105 skorupek, 98 w pełni wylęgniętych a reszta z różnych powodów nie zakończyła się sukcesem. Przy oglądaniu skorupek dowiedzieliśmy się: 
- że żółwie jajo wygląda jak piłeczka pingpongowa, 
- że w temperaturze powyżej 32 stopniu takie jajo się gotuje i wtedy nici z żółwi (np. niestety 6 lat temu plaża w Mon Repos dosłownie się przegrzała i niewiele żółwi się wylęgło,
- że małe żółwie są bardzo wrażliwe na światło, ale to święcące na wysokości horyzontu, dlatego też podążają w kierunku fal morskich, które odbijają światło, a nie księżyca,
- że w trakcie wędrówki do wody wyrabiają się płuca małego żółwia i dlatego ten bieg odgrywa kluczową rolę w zakończeniu formowania się osobnika (dlatego też nie można im pomagać dostać się do wody nawet jeśli wydaje nam się że się męczą),
- że w czasie jak żółw sobie rośnie przez następne lata przemierza tysiące kilometrów, jednak jego dokładne losy nie są znane – te lata nazywane są latami straconymi. 


Dopiero od momentu złożenia pierwszych jaj żółwie są monitorowane przez ośrodki takie jak Mon Repos, nadawane są im imiona i liczone lata życia. Te najdłużej żyjące z morskich żółwi to Green Turtles, może dlatego że są wegeterianami... Tak serio, to dieta żółwi różni się dość znacznie w zależności od gatunku i w sumie nie spodziewaliśmy się, że powódź w Brisbane w ostanim roku dotknęła też żółwie. Otóż duża liczba Green Turtles umarła z głodu, ponieważ tereny gdzie głównie żerują zostały wymyte z roślin którymi się żywią...
Mały loggerhead jest dość silny i potrafi odpychać się płetwami i gryźć dziobem
Kolejnym dużym zaskoczeniem był dla nas fakt, że na znaczny spadek liczby żółwi oprócz zanieczyszczeń wody i kłusownictwa, miało wpływ przywiezienie  z Europy lisów oraz świń. Pomimo że zwierzęta te zostały przywiezione w rozsądnych celach: lisy na wyścigi, świnie jako żywność, niestety wymknęło się to spod kontroli ludzi i obecnie i lisy i świnie żyją sobie dziko na wolności w północnym Queensland i jednym z ich przysmaków są właśnie jaja żółwi – bardzo trudno nad tym zapanować. Tu w Mon Repos lisy odganiane są przez strażników i dodatkowa bardzo przestrzegane są zasadyczystości – wszelkie skorupki są wynoszone z plaży, żeby zapachy nie wabiły jajożerców


A jak Ty możesz przyczynić się do ochrony tych przepięknych zwierząt? Po prostu staraj się nie zaśmiecać wód – dryfujące reklamówki czy plastikowe opakowania mogą udusić żółwia; na pewno też nie pomagają innym morskim zwierzętom...

J&W