Moje zdjęcie
UWAGA! UWAGA! TEN BLOG NIE BĘDZIE PRZEZ NAS UŻYWANY I ZOSTANIE WKRÓTCE PRZENIESIONY NA NASZA NOWĄ STRONĘ "Travelling Butterfly" (www.travellingbutterfly.com) Zajrzyjcie na nową stronę żeby śledzić co się z nami aktualnie dzieje! Pozdrawiamy. Julita & Wojtek

piątek, 13 maja 2011

Spotkanie z delfinami, pościg za krabami…czyli Tin Cin Bay

Zaczynamy nabierać nawyków tubylców, a może po prostu te nawyki to też są rzeczy które kochamy! Jedna z nich na pewno jest camping, oprócz BBQ o którym wkrótce. Od miesiąca jesteśmy posiadaczami autka i możemy się swobodnie zapuszczać w odległe zakątki Queensland. A że weekend wielkanocny w tym roku połączył się z Anzac Day to zaowocowało to aż 5 dniową przerwą od pracy, upii!  Szybko zaopatrzyliśmy się w najpotrzebniejsze rzeczy: namiocik, śpiworki, materac, pompka, GPS, aerozol przeciwkomarowy i w drogę!!!! 

Wojtkowi udało się zarezerwować kawałek pola namiotowego – okazało się że Australijczycy kochają biwakować (a nie wylegiwać się w 5 gwiazdkowych hotelach jak to robią wyspiarze, hihi) i w długie weekendy trzeba dosłownie łapać, jaki tylko kawałek trawki się da! Na pierwszą noc wybraliśmy Tin Cin Bay, małą miejscowość na północ od Sunshine Coast: Tin Can Bay QLD

Dojechaliśmy na miejsce wczesnym południem i okazuje się, że ledwo udało nam się wcisnąć nasz mały namiocik na polu…Właściciel campingu pomagał nam jak mógł i wciąż powtarzał ‘all good’!

Ruszyliśmy na zwiedzanie okolicy i akurat zaczął się odpływ, więc można było dosłownie gonić za wodą. Okazało się, że nie tylko za wodą….



Spotkaliśmy ‘stada’ krabów, które zwinnie zagrzebywały się w piasku na widok najdrobniejszego ruchu czy cienia. Ale udało się nam je trochę pooszukiwać i bliżej się im poprzyglądać. Muszę przyznać, że byłam zdumiona ich koordynacją ruchów oraz szumem jaki wydają przy poruszaniu się w gromadzie.

Wieczorem nagroda: przepyszna kolacja w jedynej restauracji (oprócz niej była jeszcze tylko budka fish & chips). Pierwszy raz jadłam scallops (po Polsku to chyba są muszle św. Jakuba albo przegrzebki) i przyznaję, że są wyśmienite. Wojtek za to miał ucztę: krewetki, ostrygi Moreton Bay Bugs (o których wspominaliśmy już wcześniej) i inne przysmaki.


A po w drodze powrotnej czekał na nas taki piękny widok, była prawie pełnia – wygląda tak samo na drugiej półkuli :-)


Nastawiliśmy sobie zegarki na 7 rano, bo właśnie rano czeka na turystów główna atrakcja Tin Can Bay: karmienie dzikich delfinów. Właściciel campingu wytłumaczył nam jak dojść na miejsce i miał rację, że nie da się tego pominąć, po prostu kolejka turystów już wita z daleka…Niektórzy nawet biegli :-) 

Delfiny nas nie zawiodły, przypłynęły na czas i grzecznie czekały na rybki. Codziennie jedzą określoną liczbę ryb i jak już swój limit sytości osiągną to karmienie się kończy a delfiny po prostu odpływają. Odczekałam swoje w kolejce, dostałam jedna rybkę, zmoczyłam ręce w jakimś fioletowym płynie antybakteryjnym i wreszcie przyszła pora na mnie, żeby na karmić delfina. Przypadł mi najsłynniejszy okaz - chłopiec o imieniu Mystique, który przypływa w to miejsce od urodzenia, czyli od 19 lat!. Zdążyłam tylko rybkę wyjąć z wiaderka a Mystique dosłownie wyrwał mi ją z ręki! I do tego syczał…Chwycił jedzenie tak szybko, że Wojtek niestety nie miał szansy zrobić zdjęcia. Ale za to widać moją szczęśliwą mordkę, taka mała rzecz a jak cieszy! 


 

Po karmieniu jeszcze wypełniłam ankietę na temat mojego doświadczenia z delfinami i Wojtek podejrzał, że moja wiedza na temat tych zwierząt wzrosła z 4 na 7. Miał z tego ubaw przez resztę wyjazdu… a moja wiedza poszerzyła się np. w kwestii ubarwienia delfinów, ich zachowania, diety, wielkości i tego że syczą :-)

Dalsza część relacji z Wielkanocnego wyjazdu w kolejnym wpisie…

J

środa, 20 kwietnia 2011

Miasto nad rzeką Brisbane

Rzeka o nazwie Brisbane (coż za wyszukana nazwa ;-)) przecina Brisbane uroczym zawijasem. Jak mawiają miejscowi wije się jak wąż. Właśnie ten kształt koryta uratował miasto przed całkowitym zalaniem w trakcie ostatniej powodzi, chociaż niektóre fragmenty nabrzeża skierowane zostały przykryte nawet 10 metrową taflą wody! W sumie powodzie nawiedzają Brisbane w miarę regularnie. Pierwsza ogromna powódź została zanotowana w 1893 roku i od tamtego czasu powtórzyło się to kilkakrotnie. Zwykle też dotknięte żywiołem zostają te same tereny. Dlatego tez większość domów i biznesów na terenach zagrożonych powodzią ma ubezpieczenie, które pokrywa ewentualne zniszczenia. 


A jest co ubezpieczać, bo nabrzeże w Brisbane jest bardzo dobrze zagospodarowane. Można powiedzieć, ze życie miasta toczy się nad rzeka, a nawet dosłownie na rzece, bo w skład transportu miejskiego wchodzi flota katamaranów CityCat. Już prawie wszystkie przystanie zostały odbudowane po powodzi i zdecydowanie ułatwia to poruszanie się pomiędzy dwoma brzegami rzeki. Najlepsze jest to że na takie przejażdżki działa zwykły miejski bilet, bez żadnych dodatkowych opłat za przepiękne widoki na miasto, szczególnie fotogeniczne wieczorem, gdy wszystkie mosty oraz wieżowce są oświetlone.

CityCat na tle centrum
Bo oczywiście w Brisbane jak w każdym australijskim dużym mieście jest strefa drapaczy chmur. Ale tuż obok jest też przepiękny ogród botaniczny, a po drugiej stronie fantazyjne skałki świetnie nadające się do wspinaczki – ta część miasta nazywa się Kangaroo Point. Skały te są pozostałością po starym wulkanie ale strome klify to głównie zasługa  górnictwa i zatrudnionych w nim skazańców  – zresztą Queensland do dziś słynie z przemysłu górniczego. Teraz na tych skałkach nie tylko można się wspinać, ale również podziwiać widoki na drugie nabrzeże, to zagospodarowane przez wieżowce jak również spędzić milo czas korzystając z jednego z wielu publicznych stanowisk do grillowania,  czy spacerując pomiędzy rzeka a złocistym klifem.


Z Kangaroo Point już niedaleko do South Bank, czyli kulturalnego centrum miasta. Ta dzielnica jest zdominowana przez Galerię Sztuki Nowoczesnej, Muzeum Queensland, Galerie Sztuki Queensland, Bibliotekę Stanowa oraz Centrum Kulturalne oraz Centrum Sztuki (QPAC). To również tutaj jest słynna (sztuczna) plaża – jedyna w Australii plaża w centrum miasta, która w weekendy przyciąga tłumy ludzi.


Nad rzeką znajduje się też mnóstwo knajpek, restauracji i kafejek. Można tu zjeść świeże owoce morza, łącznie z lokalnym rarytasem zwanym Moreton Bay Bugs, który wygląda trochę jak rozdeptana wielka kreweta bez głowy, ale smakuje rzeczywiście świetnie. Poza tym można posłuchać muzyki na żywo w niezwykle pięknych okolicznościach przyrody ;-) Zresztą najlepszy klub jazzowy w Brisbane też jest położony nad samą rzeką. Taki koncert pod gwiazdami w ciepłą letnią noc, na który w dodatku dojeżdża się łódką zamiast metrem, to naprawdę niezapomniane przeżycie...   

  

... nie wspominając już o kinie letnim, koncertach pod chmurka, czy nawet ćwiczeniach grupowych na trawie – to wszystko też jest dostępne na rzeką! Domyślacie się wiec, która cześć miasta odwiedzamy najczęściej :-)


J & W

niedziela, 10 kwietnia 2011

Sunshine Coast - plaża z zachodzącym słońcem

W okolicach Brisbane jest nie tylko Gold Coast, ale rownież Sunshine Coast. Obydwa wybrzeża różnią się znacząco, nie tylko samym stylem nabrzeża, ale przede wszystkim faktem, że na Sunshine Coast można pływać! 


Fale rozchodzą się wsród małych zatoczek, dzięki czemu woda przy brzegu jest spokojniesza i pozwala na relaksującą kąpiel. Rownież styl zabudowy nabrzeżnej jest zupełnie inny, nie ma tu krzykliwych wieżowców, tylko normalne rezydencje oraz hotele ukryte w głębi lądu. Dodatkowo jeden z cypelków w miejscowości o nazwie Noosa jest pozbawiony jakichkolwiek domków i w całości został przeznaczony na park narodowy, który zamieszkuje wiele dzikich zwierząt, w tym koale!  Podobno jest to ostatni cypel w Australii pozbawiony zabudowy…  

 

Można sobie więc pospacerować wytyczonymi szlakami pieszymi, zapuścić się na dzikie plaże i dojść do piekielnej bramy! Na poniższym zdjęciu właśnie przekroczyłam tę bramę :)
 

Można się też wśród takiej pięknej scenerii zakochać bez opamiętania i wziąć ślub na plaży…. Szkoda, że nie wpadliście :) 
 

Pierwszy raz widzieliśmy też zachód słońca nad oceanem właśnie na Sunshine Coast, coż mieszkamy na wschodnim wybrzeżu, więc żeby to zobaczyć potrzebna jest odpowiednia zatoka…
 
To zdjęcie dedykujemy Geli! Dla niewtajemniczonych, zachód słońca to jego ulubiona sceneria do fotografowania :)



Niestety do Sunshine Coast nie ma tak dogodnego połączenia pociągowego jak to ma się w przypadku Gold Coast. Na szczęście właśnie kupiliśmy samochód, więc w przyszłości nie będzie problemów z dojazdem! J

niedziela, 27 marca 2011

Stradbroke Island - australijska Chorwacja ;)

Wyspa North Stradbroke Island, pieszczotliwie zwana Straddie, to kolejne świetne miejsce na jednodniową wycieczkę z Brisbane. Dojazd zajmuje mniej więcej tyle samo czasu co w przypadku Gold Coast, o którym pisaliśmy wcześniej, ale oferuje zupełnie inne widoki i atrakcje.

 
Około półgodzinna jazda specjalnym promem osobowym (zwanym tu wodną taksówką) upływa bardzo szybko. Potem jeszcze tylko kolejne pół godzinki autobusem na drugi koniec wyspy i już można w pełni korzystać z jej uroków – pięknych szlaków spacerowych nadmorskimi klifami, czy też ciągnących się kilometrami złotych piaszczystych plaż, na których prawie nie ma ludzi.

 Straddie jest zdecydowanie mniej zabudowana, i skomercjalizowana, niż plaże na głównym lądzie, szczególnie Gold Coast, więc świetnie nadaje się na wypoczynek – można tu szybko zapomnieć o całym świecie. Nie jest to raczej miejsce dla osób szukających hucznych imprez – nawet w najbardziej popularnym miejscu na wyspie, zwanym Point Lookout, jest tylko kilka spokojnych barów i restauracji, które są zresztą zamykane o zmroku. Są za to inne atrakcje – świetne warunki do surfingu i kilometrowe plaże, po których nawet można jeździć, jeśli się ma samochód z napędem na cztery koła.


Nam podobało się tu bardzo – krajobraz Straddie skojarzył nam się z widoczkami znad Morza Śródziemnego. Niektóre zakątki wyglądają jak przeniesione wprost z Chorwacji czy Portugalii – to ze względu na malownicze, skaliste klify i przepiękny, lazurowy kolor wody. 


Na deser spotkała nas niespodzianka – czekając na powrotny autobus do portu mieliśmy okazję podziwiać dwa dzikie (tzn. żyjące na wolności) kangury, które akurat podskubywały sobie trawę w okolicy przystanku. Na pewno będziemy często odwiedzać Straddie – zwłaszcza, że okazało się że na wyspie jest kilka kempingów, na których można rozbić sobie namiot i spędzić tam noc. Wtedy na pewno będzie więcej okazji do zabawy z kangurami, a może nawet z koalami – jadąc autobusem widzieliśmy przydrożne znaki ostrzegające przed nimi :) 


 P.S. Wrzuciliśmy koleją porcję zdjęć z Brisbane i okolic na Picasie, możecie je obejrzeć tutaj
W

niedziela, 20 marca 2011

Parki w Brisbane

Była prośba o napisanie troszkę o roślinach, dodatkowo dziś pierwszy dzień wiosny, dlatego dzisiejszy post jest 'zielony'. Dołączamy do naszego wpisu gorące pozdrowienia dla rodzinki z Motycza!

Muszę przyznać, że Brisbane jest miastem z mnóstem zieleni, dodatkowo w samym centrum jak i w każdej dzielnicy znajdują się ogromne parki, które świetnie nadają się na spacer, piknik, koncert/kino pod chmurką czy  nawet przyjęcie ślubne. 


Udało nam się jak dotąd zwiedzić największe parki, które są jednocześnie ogrodami botanicznymi, dlatego też nie jesteśmy w stanie dokladnie powiedzieć, które z roślin są typowo australijskie, a które przywiezione z innych kontynentów. Większość z drzew z  pewnością rośnie wyłącznie w klimacie tropikalnym, jednak nie znamy polskich nazw, oprócz ‘palma’ czy ‘paproć’. Kilka roślin powszechnie rosnących rozpoznałam z naszych Europejskich doniczek...


Takie ogromne paprocie rosną tylko w Australii, niektóre są wielkości drzewa....


Parki są bardzo ciekawie zaplanowane, zazwyczaj z kompleksem małych stawów czy fontann. Jeden z parków ma nawet kładki nad powierzchnią, tak żeby można było podziwiać drzewa z innej perspektywy,  a przy okazji nacieszyć się widokami na cały park i miasto. 


Sama aranżacja układu ogrodu czy wybór roślin może być tematyczna jak na poniższym zdjęciu ogród japoński.  

Jak już się zorientowaliśmy w trakcie naszego dwumiesięcznego pobytu – drzewa i krzewy kwitną w rożnych miesiącach i do tego przez cały rok! Poniżej kwiaty, które zakwitły na drzewach w trakcie naszych spacerów.


Zamieszcam też zdjęcia kwiatów, które chyba nie występują w takich kolorach w naturze....To chyba jakaś modyfikacja genetyczna! 

A te kwiaty to chyba kojarzycie, tu bardzo powszechnie rośnie również w ogródkach przydomowych:


W każdym z parków jest przydzielony obszar na organizowanie pikników, umieszczone tam są nie tylko stoliki, ale też elektryczne grille, które miasto udostępnia bezpłatnie na powszechny użytek. Jeden z parków - ten w samym centrów - to również miejsce historyczne, gdyż wiekowo odpowiada powstaniu miasta! Natomiast park w pobliżu gdzie mieszkamy został założony w  miejscu kulturowo związanym z Aborygenami. W każdym z parków można otrzymać informacje na temat roślin kwitnących w poszczególnych miesiącach i tak sobie zaplanować spacer, aby nacieszyć się pięknymi kwiatami. My  w trakcie naszych spacerów trafiliśmy na sesje zdjęciowe: ślubne oraz do magazynu dziecięcego. J

niedziela, 13 marca 2011

Niedzielne leniuchowanie

Cóż nie wstajemy skoro świt  - słońce w Brisbane wstaje tuż po 5 rano -  do tego weekend, więc można poleniuchować. Po porannej kawce i śniadanku, porcja czytania na tarasie. Po relaksie czas na mały wysiłek, i okazuje się, że jazda rowerkiem po okolicy świetnie się nadaje na wypocenie. Mieszkamy na terenach górzystych, więc w moim przypadku jazda na uniwersytet nie obędzie się bez kilku zejść z kółek i wepchnięciu rowera zamiast wjechania. Ale trochę potrenuję i wkrótce będę rowerzystą z prawdziwego zdarzenia!


Na kampusie sporo studentów jak na niedzielę, widocznie nie wszyscy leniuchują :) Zastała nas też bardzo fajna niespodzianka, jakiś klub studencki w ramach spotkania zorganizował pokaz zwierząt australijskich. I  takim sposobem pogłaskałam i possuma i wombata i bilby, wow nie mogło sie lepiej zlożyć czasowo! Wszystkie te zwierzątka są z tej samej rodziny torbaczy (jak koala i kangur), czyli swoje małe wychowują głównie w torbach na brzuszku.

Wombat – wygląda jak taki wielki chomik, tyle ze rozmiarów dużego psa.Wombat ze zdjęcia jest sierotą, jego mama została przjechana przez samochód, ale na szczęście jej torba została sprawdzona i tym samym mały wombat ocalony! 


Possum to tak jakby odpowiednik wiewiórek (też mieszka na drzewach, podobnie sie odżywia, tyle że jest sporo większy oraz jego ubarwienie i futro może sie bardzo różnić zależnie od gatunku). Ten possum na zdjęciu nie mieszka w naszych okolicach, tylko w Tasmanii, stąd te gęste futro i przepiękny gruby ogon. Futerko ma bardzo przyjemne w dotyku, więc jego mogłabym zadmowić u nas w apartamencie. Te possumy, które widzieliśmy u nas w ogródku, mają krótką sierść i łyse białe ogonki. Ale pyszczki i łapki te same!


Bilby to jakby odpowiednik zająca, tyle że nie kopie norek w ziemi, bo mieszka w gniazdach na ziemi, ale podobnie wygląda, odżwywia się też tym samym co zające.i skacze. Wraz z przyjazdem białego czlowieka do Australii, pojawiły się nowi wrogowie tego zwierzątka: psy, lisy, koty.... Ostatnio będąc w sklepie zastanwiałam się, co to jest Easter Bilby (już są wielkanocne dekoracje i czekoladowe różnosci), teraz już wiem, to Australijski zając!


Potem jeszcze spacerek wsród jeziorek na kampusie, oczywiście w piękną pogodę i jaszczurki i indyki i ibisy i biale papugi (te na zdjęciu to gatunek cockatoo) też sobie leniuchują....


Wypoczęci wracamy do domku, zaliczamy kilka zjazdów i podjazdów – droga do domu jest jednak bardziej męczaca ze względu na większą ilość górek.....


Po powrocie basen, obiadek i następna dawka książki. Słońce zachodzi tuż po 18 czasu miejscowego.
W Queensland nie przestawia się zegarków na czas letni, trochę szkoda, bo nie wykorzystuje się całego czasu, kiedy jest jasno. No chyba, ze zaczniemy wstwać o 5 rano! J

PS. Dodaliśmy sekcję 'informacje praktyczne' w górnym pasku: 
http://julitawojtekau.blogspot.com/p/informacje-praktyczne.html

niedziela, 6 marca 2011

Gold Coast - złota plaża w pobliżu Brisbane

Gold Coast, czyli Złote Wybrzeże, to jedno z najpopularniejszych miejsc turystycznych w Australii. Wybrzeże to składa się z szeregu sąsiadujących ze sobą miejscowości położonych wzdłuż rozciągającej się na około 70km złotej, piaszczystej plaży. Ludzi przyciąga tu przede wszystkim pogoda - około 300 słonecznych dni w roku,  znajdujące się w pobliżu parki rozrywki oraz infrastruktura turystyczna,  z naciskiem na surfing. Dojazd z Brisbane jest prosty - ok. godzina pociągiem podmiejskim  + pół godziny autobusem do plaży - co sprawia, że Gold Coast jest wprost idealnym miejscem na jednodniowy wypad w weekend.
Widok na Surfers Paradise
Centrum Gold Coast stanowi miejscowość o nazwie Surfers Paradise (czyli Raj Surferów),  z charakterystycznym krajobrazem wieżowców i mnóstwem barów, klubów, restauracji, centrów handlowych itp. Na pewno nie jest to miejsce dla ludzi szukających ciszy i spokoju lub izolacji, ale z drugiej strony jest tu całkiem przyjemnie, plaża jest bardzo czysta no i ogólnie to trudno się tu nudzić.


Woda jest bardzo czysta i ma bardzo ładny kolor, natomiast - jak zresztą można się spodziewać po miejscu popularnym wśród surferów - są też spore fale. Kto lubi skakanie w falach temu się będzie podobało, kto woli spokojne pływanie (lub niezbyt pewnie czuje się w wodzie), prawdopodobnie większość czasu spędzi leżąc na plaży. Wybrzeże jest bardzo bezpieczne, patrolowane przez 365 dni w roku, wystarczy więc kąpać się w obrębie czerwono-żółtych chorągiewek. Gdyby jednak zachodziła potrzeba, to ratownicy czuwający nad bezpieczeństwem turystów, zareagują odpowiednią akcją - mają niesamowity ekwipunek ratowniczy (łącznie z samochodami, pontonami, jet ski itp.).
 

Natomiast warunki do uprawiania surfingu są wprost idealne. Do tego stopnia, że właśnie w tej chwili odbywa się tam jeden z etapów Surfingowych Mistrzostwa Świata, transmitowane codziennie na żywo w Australijskiej TV. Przebieg zawodów, wraz z filmikami ze wszystkich przejazdów, można śledzić tu: http://www.quiksilverpro.com.au/  Mamy nadzieję, że już za parę miesięcy też tak będziemy śmigać ;-)

 
Gold Coast to przede wszystkim niekończące się piaszczyste plaże, jednak jeśli się trochę poszuka to można znaleźć też trochę ciekawsze miejsca, jak na przykład niewielkie skaliste zatoczki, które wydają się idealne do popływania.....Ale jak przyjdzie wielka fala, to raczej można wylądować na skale! J&W