Moje zdjęcie
UWAGA! UWAGA! TEN BLOG NIE BĘDZIE PRZEZ NAS UŻYWANY I ZOSTANIE WKRÓTCE PRZENIESIONY NA NASZA NOWĄ STRONĘ "Travelling Butterfly" (www.travellingbutterfly.com) Zajrzyjcie na nową stronę żeby śledzić co się z nami aktualnie dzieje! Pozdrawiamy. Julita & Wojtek

piątek, 31 sierpnia 2012

Boonah: miasteczko w sercu Scenic Rim i spotkanie z echidną czyli kolczatką


Scenic Rim znajduje się dosłownie na wyciągnięcie ręki z Brisbane, to tylko ok. 1-godzinna jazda samochodem na południe. Wybraliśmy się tym razem w kierunku Boonah, jednej z miejscowości leżących w tym regionie– pozostałe to m.in. Beaudesert czy Tamborine Mountain, o których napiszemy wkrótce. Scenic Rim to wzgórza oferujące piękne widoki na okoliczne rozległe doliny, na ktrórych się pasą krowy, konie oraz owce.
Scenic Rim
Takich miejsce gdzie krowy mogą napić się wody jest mnóstw w Scenic Rim
Swoją jednodniową wycieczkę – po przejechaniu przez Peak Crossing oraz Kalbar – rozpoczęliśmy od wizyty w miasteczku Templin, a dokładnie w Templin Historical Village. Jest to kompleks 12 zabytkowych budynków poprzenoszonych z okolicy i od 1977 oficialnie jest to historyczne miejsce, w którym kolekcjonuje się stare rekwizyty wiążące się z tym regionem. Fajne jest to, że zwiedzający mogą rownież dotykać powystawiane rzeczy, praktycznie wszystko jest tu wystawione na półkach a nie pozamykane w gablotach. Co prawda część z rekwizytów wygląda raczej śmiesznie jako eksponaty muzealne, np. narzędzia, maszyny czy rowery, które w Polsce można spotkać na wiejskim strychu czy w stodole. Ale w warunkach Australijskich są to prawdziwie starożytne przedmioty, bo tutaj przecież 50 lat wstecz to praktycznie jedna trzecia całej historii :) Niektóre obiekty są całkiem ciekawe i śmieszne, na przykłąd zrekonstruowana klasa ze starej szkoły, wraz z przykazaniami dobrego ucznia z lat 40 dziewietnastego wieku czy zatopione.w formalinie lokalne zwierzątka – węże, jaszczurki i skorupiaki. 

Siedzę sobie w szkole z początku XX wieku
Ciekawe są też same budynki, nie są repliki tylko orginalne domy, jak na przykład kościół bądź lokalny urząd sprzed stu lat. Wchodząc do takie stuletniego kościółka można mieć wrażenie że czas się zatrzymał – na fotografii śłubnej zrobionej w tym miejscu w 1911 roku i wiszącej na ścianie, wnętrze wygladało dokładnie tak samo: żaden mebel, instrymunet muzyczny czy rekwizyt nie został zmieniony. Nawet wianki ślubne czy obrazki komunijne z początku XX wieku się zachowały. 

W środku chatki wybudowanej przez jednego z pierwszych osadników z Niemiec w 1879 roku. Wszystkie rekwizyty są z tamtego okresu - naczynia, skrzynie na przechowywanie mięsa, żelazne garnki, narzędzia itp.
Następny przystanek to już Boonah – całkiem typowe Australijskie regionalne miasteczko, z głowną ulicą zwaną ‘High Street’, na której znajduje się parę pubów, czyli ‘hoteli’, parę kafejek i sklepy sprzedające ubrania, które wyglądają jak z lat 70tych lub 80tych – nigdy nie możesz być pewien czy to są jakieś antykwariaty czy oni sprzedają te rzeczy tak na serio… Pierwsze kroki w Boonah skierowaliśmy do punktu informacyjnego (zobacz też wpis o podróżowaniu po Australii), gdzie jak zwykle można dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy o historii regionu, wziąć darmowe mapki i zaczerpnąć porad na temat zwiedznia okolicy. Miły starszy pan obsługujący punkt informacyjny doradził nam spacer po pobliskiej górze, Mount French, zwiedzenie winiarni Kooroomba i tamy nad jeziorem Moogerah.

Widok na Boonah z punktu widowokowego znajdującego się tuż za informacją
Przy okazji okazało się, że okolicę punktu informacyjnego zamieszkuje kolonia około 2-3 tys. nietoperzy! Przemiły pan wspomniał, że to niestety lokalny problem, gdyż kolonie nietoperzy stacjonują regularnie w Boonah w trakcje swych migracji z północy na południe oraz z powrotem – ludzie skarżą się na to, że nietoperze hałasują, nieładnie pachną i roznoszą choroby. Jak widać na zdjęciu na jednym drzewie może się zmieścić ogromna ich liczba...

Ile sztuk nietoperzy na jednym drzewie....
Nad informacją znajduje się wjazd na punkt widokowy, z którego rozciąga się widok na Boonah oraz okoliczne szczyty. My postanowiliśmy za radą pana wiechać też na Mount French, który znajduje się po przeciwnej stronie Boonah. Mt French jest jedną z wizytówek Scenic Rim – to ten szczyt ze ścianą wspinaczkową (nazywa się Frog Buttress), na której w tym samym czasie może się wspinać nawet 60 osób. Widoki ze szczytu jak widać na zdjęciach – bardzo śliczne. 


Widok z Mt French a tuż pode mną słynna ścianka wspinaczkowa
Chcieliśmy również zajechać do stadniny osiołków, ale niestety na osiołki trzeba się wcześniej umawiać. Więc naszym następnym przystankiem była winiarnia Kooroomba i raczej nie jest to miejsce produkcji słynnych win, ale udało nam się przetestować kilka; tutejsze białe wino jest zdecydowanie bardziej godne uwagi niż czerwone. Winiarnia może się też poszczycić się pięknymi widokami na otaczające wzgórza, w tym Mt Alford, oraz polami lawendy. Warto może w tym miejscu wspomnieć, że w regionie Scenic Rim mieści się kilka winiarni i każda z nich organizuje lokalne imprezy (więcej do poczytania na stronie www.scenicrimwines.com.au)

Pola lawendowe przy winiarni Kooroomba
A to moje obecne profilowe zdjęcie na FB
Z Kooroomba jest bardzo blisko do jeziora Moogerah, nad które planujemy powrócić pod namiot, tak nas ta okolica zauroczyła. Tu również spotkaliśmy australijskiego rdzennego mieszkańca: echidna (po polsku kolczatka). 
Echidna
Zatrzymaliśmy samochód, żeby zrobić zdjęcia przpięknym corellom, i nagle dostrzegliśmy kątem oka coś małego po drugiej stronie ulicy. Nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom, że to małe zwierzątko okało się echidną, do tego bardzo odważna, bo nic a nic się nas nie wystraszyła i dalej sobie grzebała w ziemi, gdy my w tym czasie robiliśmy jej zdjęcia i kręciliśmy filmy. Do tej pory nawet w zoo nie udało się jej nam dobrze zobaczyć, bo ona często śpi w dzień lub chowa się w noce. W każdym razie mamy kolejne australijskie zwierzątko zobaczone w naturze do odhaczenia z listy :-)

Śliczna prawda?
Samo jezioro Moogerah jest też bardzo ładne, położone w zacisznej okolicy otoczonej wzgórzami jest oazą dla czarnych łabędzi i wygląda jak idealne miejsce na wędkowanie, może kiedyś uda nam się to przetestować...
 
J&W

wtorek, 21 sierpnia 2012

Jazda przed siebie, czyli jak można przejchać 600km bez planownia

Weekend zaczął się bardzo chillioutowo, od noclegu w miejscu zwanym Misty Mountain Retreat. Ta część wycieczki była jak najbardziej zaplanowana, ale to zaledwie 30 minut od Brisbane, więc pojechaliśmy od razu w piątek po pracy. Choć tak niedaleko od centrum miasta to jednak ma się uczucie, że cywilizację zostawiło się gdzieś daleko, a wkoło ciebie tylko piękne góry (w tle górował szczyt Mt Samson), do tego domek, w którym nocowaliśmy jest tak malowniczo położony, że zachód słońca można podziwiać od strony werandy, gdzie stoi basen-spa,  natomiast wschód od strony okien sypialnianych i to właśnie tam serwowano nam śniadanko. 

W tle Mt Samson tuż przed zachodem słońca, ja tymczasem zażywam uroków Queenslandzkiej zimy
Na miejscu można zamówić sobie masaż albo body wrap (ja wybrałam opcje wrapową, podobno wyglądałam jak bezdomny, ale za to jaki super relaks). 

Pełen relaks - to ja w body wrap
Misty Mountain położone jest w bardzo ładnej okolicy, w pobliżu znajduje się góra Mount Glorious i położony na niej park narodowy D’Aguilar, a także farma jeleni – o tych miejscach napiszemy wkrótce.

Misty Mountain Retreat - od strony wschodzącego słońca
Ponieważ po fantastycznie spędzonym wieczorze w Misty Mountain nie chciało nam się wracać do domu, stwierdziliśmy, że pojeździmy sobie po okolicy do wieczora, a w miejscu gdzie się znajdziemy poszukamy sobie noclegu w jakimś pubie (czyli ‘hotelu’ – więcej na ich temat we wpisie ‘Informacje Praktyczne’). Zaczęliśmy od pobliskiego jeziora Samsonvale, całkiem przyjemnego miejsca, chyba popularnego wśród wędkarzy i piknikowiczów. Jak praktycznie wszędzie w Australii w takich miejscach jest pełno wyznaczonych obszarów piknikowych, ze stoliczkami, darmowymi grillami elektrycznymi i czystymi toaletami.

BBQ nad jeziorem Samsonvale
Kolejnym przystankiem była wioska Old Petrie Town, zespół starych budynków zarządzanych przez YMCA, mieszczących sklepy z antykami i pamiątkami oraz kafejki. W Old Petrie Town w każdą niedzielę odbywa się targ z muzyką country  – musimy się tam wkrótce wybrać, bo zapowiada się to interesująco. Znajduje się tam też całkiem ciekawe muzeum przedstawiające historię regionu: pierwszych odkrywców, skazańców i zmieniające się przez lata mody. Nas zaciekawiła szczególnie podręcznik dla Amerykańskich żołnierzy stacjonujących w Australii podczas drugiej wojny światowej, wyjaśniająca różnice kulturowe między Amerykanami a Australijczykami. Można się z niej było np. dowiedzieć, że Australijczycy uwielbiają mięso z ziemniakami, że ich ulubionym napojem jest herbata i że lubią śpiewać, a także przeklinać :)  

Old Petrie Town
Podczas spaceru po Old Petrie Town spotkała nas – a właściwie Julitę – mała przygoda: chodząc po wiosce i robiąc zdjęcia mało nie weszła prosto na ok. 2-metrowego pytona, który akurat przepełzał sobie na drugą stronę asfaltowej ścieżki! Dobrze, że przystanął, jak zobaczył, że się do niego zbliżam i zaczął ostrzegać niebieskim językiem, że jest groźny...To pierwszy wąż z gatunku Carpet Python, którego widzieliśmy na wolności. Węże te należą do gatunku dusicieli, żywią się małymi gryzoniami i ptakami i nie są generalnie niebezpieczne dla ludzi, chociaż nadepnięcie na takiego sporego osobnika zapewne sprowokowałoby go do jakiegoś ataku...Znajomi Australijczycy potwierdzili, że to był duży egzemplarz i tylko się śmiali z tej przygody.

Carpet Python - to na tego węża mało co nie weszłam
Z Petrie Town pojechaliśmy w kierunku Dayboro, następnie drogą wymownie nazwaną Ocean View do Mount Mee. Tam zrobiliśmy sobie krótki spacer, bo niestety droga przez ten park jest dostępna tylko dla samochodów z napędem na 4 koła.
Dalej ruszyliśmy w kierunku Kingaroy, mijając po drodze pastwiska z krowami, końmi i owcami. 

Widok z kafejki przy drodze Ocean Viev
Na nocleg wybraliśmy lokalny ‘hotel’ czyli po prostu pub z pokojami gościnnymi (więcej info na stronie Informacje praktyczne paragraf ‘podrozowanie po Australii’), gdzie zjedliśmy obowiązkowego steka z lokalnej krowy. W pubie królował kolor czerwony, a to głównie za sprawą lokalnego klubu rugby, który nazywa się Czerwone Mrówki (Kingaroy w narzeczu aborygeńskim Wakka Wakka oznacza czerwoną mrówkę). Kingaroy głównie jest znane z produkcji i przetwórstwa orzechów ziemnych. Obecnie w tej okolicy zwanej South Burnett rozwija się produkcja win, gdyż uprawianiu winorośli sprzyja zarówno klimat jak i żyzna powulkaniczna ziemia.

Fabryka orzeszków ziemnych w Kingaroy - zdjęcie zrobione z pokoju w którym nocowalismy (Hotel Carrollee)
W niedzielę natomiast ruszyliśmy w kierunku Bunya Mountains, drugiego najstarszego parku narodowego założonego w Queensland w 1908 roku (o innych parkach narodowych czytaj w postach o Lamington, Bina Burra, Eungella, Glass House Mountains, Moreton Island, Whitesundays, Noosa, Fraser Island). Zdobyliśmy tam najwyższy szczyt Kiangarow – 1135 m to dość wysoko jak na Australijskie warunki. Stamtąd podziwialiśmy widoki na dolinę Darling Downs – ogromną płaszczyznę ciągnącą się aż po horyzont. 

W drodze na Kiangarow w Bunya Park było mnóstwo takich śmiesznych palm
Bunya park wziął swoją nazwę od sosny Bunya, która jest ogromnym drzewem sięgającym nawet 50 metrów i żyjącym około 500 lat. To drzewo uchodziło za święte a orzechy Bunya były przysmakiem dla lokalnych aborygenów, którzy schodzili się z obszarów odległych nawet o setki kilometrów, aby nasycić się tym orzechami. Takie spotkania odbywały się co 3-4 lata, wtedy kiedy szyszki dojrzewały i spadały z drzew, ale uwaga szyszka jest tak przeogromna, że siedzący pod Bunya sosną człowiek może nawet zginać – jest większa od piłki futbolowej, ponad 25 cm średnicy. Obecnie próbuje się reaktywować używanie tego orzecha w pieczeniu ciast, naleśników, produkcji humusu czy Bunya pesto.

Wallabies i kangury pasą się gromadami w Bunya Mt, na tym zdjęciu po prawej oraz po środku widać sosny Bunya
Najciekawszy spacer, który zrobiliśmy w tym parku to sekcja Paradise Falls, z dwoma uroczymi wodospadami (Paradise Falls oraz Small Falls; wodospadu Big Falls, który znajduje się na końcu trasy w ogóle nie było widać, bo zima to sucha pora i od dawna nie padało). 
Widok na okolicę ze ścieżki do Big Falls - na zdjęciu widać doskonale, że zima to pora sucha- trawa zamieniła się w siano
W środku parku narodowego Bunya Mountains znajduje się taka niby-osada o nazwie Dandabah, złożona z kilkunastu domków do wynajęcia, pola namiotowego i dwóch restauracji/kafejek. W okolicy biegają stada kangurów i wallabies; przylatują też na karmienie roselle oraz king parrots, piękne kolorowe papugi, które można też zobaczyć w samym lesie. W Dandabah jest też całkiem fajne pole namiotowe, na którym całymi grupami pasą się wallabies, więc na pewno tam się wybierzemy na nocleg, karmienie papug i kangurów, jak tylko zrobi się cieplej... 
Boksujące się kangurki na campingu w Bunya Parku
 Wyprawa na weekend ma tym większy sens, że park jest jednak dość daleko od Brisbane – w czasie tej ‘lokalnej’ wycieczki przejechaliśmy w sumie ponad 600km!

J&W

czwartek, 28 czerwca 2012

Fraser Island - największa piaszczysta wyspa na świecie

*******************************************************

UWAGA: Zajrzyj na nasza nowa strone travellingbutterfly.com   !!!!!

******************************************************* 
Fraser Island to największa piaszczysta wyspa świata. Jest ona niesamowicie piękna i kilkudniowe wycieczki nie wystarczają aby zjeździć te 123 kilometry wzdłuż. Historia Fraser Island jest fascynująca z punktu geologicznego. Wyspę utworzyły piaski – nawet te z Antarktydy – które przywędrowały na wyspę jeszcze kiedy Australia i Antarktyda tworzyły jeden kontynent. Wydmy na Fraser są najstarsze na świecie i trzeba przyznać, że bardzo fotogeniczne. 

Jedna z formacji wydm – Hammerstone Sandblow - zbliża się do jeziora Wabby. W ogóle to jezioro Wabby to jedno z najciekawszych jezior na wyspie, ma fantastyczny zielony kolor i zamieszkują je wąsate sumy, które dosłownie podpływają do ręki. 

Jezioro Wabby - mistyczne miejsce dla Aborygenów

 

Jednak najbardziej popularne jeziora na wyspie to jeziora wypełnione deszczówką, które powstały w zagłębieniu utwardzonego piasku. Nie są połączone dopływami z oceanem a ich śnieżnobiały piasek (tzw. ‘silica’) sprawia, że te jeziora mają bardzo niskie Ph, niesprzyjające zamieszkaniu przez ryby. 

Jeziro Birrabeen
Chyba najbardziej znane jezioro McKenzie jest właśnie tego rodzaju. My odwiedziliśmy jezioro Boomanjin (ma czerwony kolor od wpadających do niego liści), a także jezioro Birrabeen, które jest bardzo podobne do jeziora McKenzie, z krystaliczną wodą oraz białą plażą. 

Jeziro Boomanjin
Na samej wyspie znajduje się kilkadziesiąt jezior oraz strumieni ze świeżą wodą nadającą się do picia i właśnie te miejsca to jedne z głównych atrakcji wyspy. Jeden z najbardziej znanych na wschodnim wybrzeżu wyspy  to Eli Creek. Bardzo polecamy spłyniecie z jego nurtem, super fajne uczucie. 

Eli Creek - nurt cię dosłownie wciąga
Jadąc na Fraser Island wiedzieliśmy, że będziemy mogli zobaczyć niesamowitą naturę, prawie niedotkniętą cywilizacją (na stałe zamieszkuje wyspę tylko około 400 osób). Jednak głównie liczyliśmy na to, że zobaczymy dingo. No i udało się, tuż za wrakiem statku Moheno po plaży spacerował sobie jeden osobnik. Wyglądał na zupełnie obojętnego na flasze aparatów i po prostu podążał swoją ścieżką. 

Dingo - te z wyspy Fraser zachowały najczystszą mieszankę
Dingo są dzikimi zwierzętami i mogą zaatakować ludzi, dlatego też tuż przy zjazdach z plaży są zamontowane druty kolczaste i bramy pod napięciem, aby dingo nie mogły przemknąć w pobliże domów. Nawet już na promie można było poczytać jak bardzo groźne są to zwierzęta i jak się przed nimi bronić w razie ataku. 


Kolejną frajdą jest to, że jeździ się po plaży (najdłuższa plaża to ‘seventy-five mile beach’ na wschodnim wybrzeżu), na której obowiązują te same przepisy drogowe co na drodze asfaltowej a maksymalna prędkość to 80km na godzinę.   

Ograniczenie prędkości - znaki na wyspie
W ogóle na wyspie nie ma dróg asfaltowych i trzeba mieć samochód z napędem na 4 koła i obowiązkowo łopatę w bagażniku, tak na wszelki wypadek gdyby wpadło się w wydmę. Nie ma tu także miast ani wiosek, na wschodnim wybrzeżu znajduje się mała ‘osada’ z jednym pubem oraz sklepem, plus jakieś dwa małe hotele oraz domy gościnne. Z naszej bazy, w której spędziliśmy dwie noce do sklepu czy pubu szło się po prostu plażą.
Widok na plaże z Indian Head
Cała wyspa jest parkiem narodowym 'Great Sandy National Park' od 1992 i zrobiono to głównie, dlatego żeby  ochronić przed wycinką drzew oraz sand mining (wydobywanie bogatego w minerały piasku spod powierzchni i w tym celu trzeba wyciąć całą roślinność powyżej). Przemysł ten jest dozwolony jedynie na Stradbroke Island, która z lotu ptaka wygląda jak ‘żółty ser’.

Wschód słońca na plaży 'seventy five mile beach
Wyspa w języku aborygeńskim nazywa K’Gari, co znaczy ‘raj’. Było to niezwykle ważne miejsce dla okolicznych plemion, które na zimę przenosiły się z lądu właśnie na wyspę. Ostatnio pojawiła się inicjatywa, żeby zmienić nazwę wyspy z Fraser na aborygeńską nazwę K’Gari.


Fraser pochodzi od Elizy Fraser, która jako jedyna przeżyła katastrofę statku i przez dwa lata mieszkała na wyspie wraz z Aborygenami. Gdy doszedł słuch o jej przeżyciu na ląd, została ona przewieziona do Sydney, gdzie zaczęła zarabiać pieniądze na swojej historii modyfikując ją wielokrotnie, m.in. na wersję że była więziona przez plemię aborygeńskie oraz torturowana na wyspie. To właśnie przez te historie kilka załóg brytyjskich przybyło na wyspę w celu wyłapania i ukarania barbarzyńców. Co wydarzyło się później wiadomo, ostatni rodowici Aborygeni wynieśli się z wyspy w 1904.

Ja mogę tylko dodać od siebie, że wyspa nas zachwyciła: dziewiczą przyrodą, ilością zamieszkujących ją ptaków, bezkresnymi plażami, brakiem okropnego asfaltu, przepięknymi jeziorami oraz niesamowitym spokojem i jasnością gwiazd na niebie. 

Zachód słońca na plaży 'seventy five mile beach'
Ciekawe miejsca to: wrak Maheno, 

jezioro Wabby, jezioro McKenzie oraz Birrabeen, 

plaża nad jeziorem Birrabeen
piaskowe klify Pinnacles, 
Pinnacles - mistyczne miejsce dla Aborygeńskich kobiet
baseny szampańskie, Indian Head, strumień Eli, wydmy Kirrar , 
Wydma Kirrar
Central Station – las tropikalny rosnący na piasku.Więcej zdjęć z wyspy na Picasie
J
*******************************************************

UWAGA: Zajrzyj na nasza nowa strone travellingbutterfly.com   !!!!!

******************************************************* 

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Australijskie zoo, czyli zwierzęta które można zobaczyć w Australii

*******************************************************

UWAGA: Zajrzyj na nasza nowa strone travellingbutterfly.com   !!!!!

******************************************************* 

Dziś krótki przegląd zwierząt, jakie można zobaczyć w Australii. Kangur i koala to wizytówki kraju znane wszystkim, ale jest wiele innych zwierząt. które występują tylko i wyłącznie w Australii. Większość zwierzaków jest stosunkowo łatwo zobaczyć w  naturalnych warunkach – Australia to mało zaludniony kraj, a duża jego część jest stosunkowo nieskażona cywilizacją. Dodatkowo, znaczna część zwierząt obecnych tutaj nie ma naturalnych drapieżników czyhających na nie, dzięki czemu nie są one tak płochliwe jak w innych miejscach i pozwalają się podpatrywać, jeśli nie robi się za dużo hałasu. Oto niektóre ze zwierząt, jakie udało się nam dotychczas zobaczyć w naturze (oczywiście widzieliśmy znacznie więcej gatunków w różnego rodzaju parkach czy ogrodach zoologicznych):

Possum – pisaliśmy już o tych przezabawnych torbaczach mieszkających na drzewach i prowadzących nocny tryb życia (więcej tutaj) - jest ich dosłownie pełno, nawet w stosunkowo zaludnionych miejscach. Całe stadko mieszka w drzewach przy naszym mieszkaniu.

Ringtail possum
Brushtail possum
Lorikeet – jeden z najładniejszych ptaków, które można zobaczyć w okolicach Brisbane. Te kolorowe papużki latają  całymi stadami i robią spore zamieszanie swoim głośnym śpiewem.

 

Ibis – wygląda jakby został przeniesiony wprost z filmu Jurassic Park. Wszędzie ich pełno, szczególnie w pobliżu miejsc gdzie można dostać  coś do jedzenia. Potrafią być bardzo bezczelne, np. wskoczyć na stół i ukraść jedzenie którego nie przypilnujemy.


Water dragon – czyli ‘smok wodny’ to średniej wielkości jaszczurka rodem z czasów dinozaurów. W lecie pełno ich w parkach – wygrzewają się na kamieniach nad stawami polując na owady.

 
  
Koala – obok kangura, jeden z symboli Australii  (więcej o koali tutaj). Wbrew pozorom, nie jest go łatwo zobaczyć w naturze – jest to gatunek bardzo zagrożony (głównie przez różne formy działalności człowieka). Koala siedzi zwykle wysoko na drzewie i śpi przez większość czasu, co bardzo utrudnia wypatrzenie go. Nam udało się to dopiero raz – trzeba szukać go wysoko w koronach drzew eukaliptusowych i wypatrywać śladów pazurów na pniu.


Kangur – czyli kolejna Australijska ikona. Zobaczyć go zdecydowanie łatwiej niż koalę, wystarczy wyjechać za miasto. W lasach  łatwo też natknąć się na inne kangurowane zwierzaki, takie  jak wallaby czy pademelon, które są mniejsze od kangura. Niestety najczęściej widzianymi kangurami są te martwe, leżące przy drogach, które giną potrącone przez samochody.

Kangur
Wallaby

Gekon – mała ‘domowa’ jaszczurka, która poluje na muchy, komar i inne insekty. Bardzo pożyteczna i w lecie często gości u nas w domu.

 
Żółw wodny – można go spotkać w stawach oraz rzekach, zwykle całe stada kręcą się w pobliżu miejsc gdzie przebywają ludzie, licząc na to, że ktoś im rzuci kawałek chleba.

Żółw wodny
Żółwie morskie – dość częsty widok podczas nurkowania czy snorkellingu. Można je też zobaczyć z bliska zaraz po wykluciu z jajka na plaży Mon Repos w środkowym Queensland.

Żółw morski zaraz po urodzeniu
Kookaburra – śmieszny ptak, wydający  bardzo charakterystyczny odgłos przypominający przeciągły śmiech (można go usłyszeć tutaj). Jest ich dużo i często budzą nas rano (szczególnie gdy śpimy pod namiotem) – to trochę taki odpowiednik polskiego koguta…

 
Kakadu (cockatoo) – bardzo ładne białe papugi z żółtym pióropuszem. Łatwo je zobaczyć nawet w środku miasta lub usłyszeć ich charakterystyczne skrzeczenie.



Platypus – pisaliśmy już o tym śmiesznym ssaku, który wygląda trochę jak połączenie kaczki z bobrem. Jest to gatunek zagrożony i nie jest go łatwo zobaczyć, nam udało się to tylko raz w parku narodowym Eungella.

Skink – popularne jaszczurki, łatwe do zobaczenia. Najczęściej widać te z gatunku niewielkich, ale kilka razy udało nam się zobaczyć też przedstawicieli większych odmian (ok. 30 cm długości).



Waran – można go spotkać w lasach i parkach narodowych. Jest duży (zwykle ok. 60-70cm, ale podobno może osiągać do 2m) i wygląda dość spektakularnie.
 

Galah – krewny kakadu, szary z różowym podbrzuszem; stosunkowo łatwy do zobaczenia.

 
Bandicoot – ten mały torbacz jest krewnym possuma i kangura. Aktywny w nocy, więc dość trudno go zobaczyć; nam udało się  to tylko raz, na kempingu w Sydney.



Czarne łabędzie – tak, tak, łabędzie w Australii (i Nowej Zelandii) są czarne, białychnie widać prawie w  ogóle.

Węże – postrzegane przez ludzi w Europie jako jedno z głównych zagrożeń Australii (obok rekinów, krokodyli i pająków) :) W rzeczywistości węże są bardzo płochliwe i bardzo ciężko je spotkać – nam przez półtora roku udało się zobaczyć w naturze trzy (dwa jadowite i jeden dusiciel)

Red bellied black snake
Pająki – o pająkach już pisaliśmy tutaj. Pełno ich w lecie ale znikają kiedy robi się chłodniej. W 99% niegroźne (nam jeszcze nie udało się zobaczyć jadowitego gatunku)  za to  wyglądają spektakularnie (przynajmniej  moim zdaniem).


Żaby – przepiękne zielone żabki drzewne można przy odrobinie szczęścia wypatrzeć w nocy. Ta na zdjęciu mieszkała przez kilka tygodni przy naszym basenie.



Corella – białe potrafią gromadzić się całymi stadami obsiadając wybrane drzewo; z daleka łatwo je pomylić z kakadu, z którymi są blisko spokrewnione.


Rosella - kolejna bardzo piękna papuga; są tak kolorowe, że mogą bez problemu konkurować z lorikeetami o miano najpiękniejszego i najbarwniejszego ptaka.

Crimson Rosella
Eastern Rosella
Dingo – jeden z symboli Australii i kolejny zagrożony gatunek, który bardzo trudno zobaczyć w naturze. Do tej pory udało się nam zobaczyć tylko jednego, na Fraser Island.

Nietoperze – w Queensland szczególnie popularne są te duże, z gatunku flying fox (czyli ‘latające lisy’). Ich krzyki brzmią dość przeraźliwie, szczególnie w środku nocy. Czasem można zobaczyć ich migrację, którą odbywają w grupach złożonych setek czy nawet tysięcy osobników; nam udało się to w Byron Bay.


Wieloryby – co roku tysiące wielorybów odbywają wędrówkę wzdłuż wybrzeży Australii. Najłatwiej jest je zobaczyć na specjalnej wycieczce (więcej tutaj), ale można je również czasem zobaczyć z lądu, na bardziej wysuniętych półwyspach.


Leśny indyk – jeden z najbardziej popularnych Australijskich ptaków. Pełno ich w lasach – jeśli usłyszymy jakiś trask w zaroślach, najprawdopodobniej jest to indyk leśny.


Pelikany i kormorany – żyją w pobliżu zbiorników wodnych, takich jak stawy, jeziora czy ujścia rzek.

Po lewej pelikan, po prawej kormorany (jeden suszy skrzydła)

Ptactwo wodne – kaczki, gęsi, czaple, różnego rodzaju indyki i tym podobne…Można je zobaczyć przy każdym stawie, niektóre występują w Europie, innych nigdy przedtem nie widzieliśmy



Delfiny - widać je dość często w przybrzeżnych wodach i łatwo je zobaczyć po prostu z brzegu, wystarczy znaleźć dobry punkt widokowy, tak jak nam sie udało podczas wycieczki po Nowej Południowej Walii.


*******************************************************

UWAGA: Zajrzyj na nasza nowa strone travellingbutterfly.com   !!!!!

*******************************************************