Moje zdjęcie
UWAGA! UWAGA! TEN BLOG NIE BĘDZIE PRZEZ NAS UŻYWANY I ZOSTANIE WKRÓTCE PRZENIESIONY NA NASZA NOWĄ STRONĘ "Travelling Butterfly" (www.travellingbutterfly.com) Zajrzyjcie na nową stronę żeby śledzić co się z nami aktualnie dzieje! Pozdrawiamy. Julita & Wojtek

niedziela, 25 września 2011

Weekend w Brisbane


Dziś zamiast wpisu krótki fotoreportaż z ostatniego weekendu września. Właśnie kończył się Brisbane Festival więc atrakcji było sporo i nasz weekend był dość intensywny. Z drugiej strony, wiele naszych weekendów jest równie wypełnionych bo rzadko siedzimy w domu. W Brisbane po prostu dużo się dzieje, o czym sami możecie się przekonać:

Piątek
18:15 - King's George Sq - teatr uliczny plus drink ze znajomymi



19.15 - Jazz pod gwiazdami

 

20.30 - Pokaz laserów nad rzeką


 

21.00 - Instalacja świetlna
 





21.30 - Kolejny koncert, tym razem zespołów latynoamerykańskich


Sobota
13.00 - Przejażdżka promem z przystankiem na drinki i tapas w barze (tutaj zwanym 'hotelem') nad rzeką

 

14.00 - Spetkal gwiazdy festivalu: Chińskiego Teatru Narodowego pt. Rhinoceros in love (Zakochane nosorożce)


16.00 - Kawa z koleżanką


17.00 - Obiad we włoskiej knajpie + telefon do mamy


19.00 - Opera "La Traviata" Verdiego w plenerze ze znajomymi


Niedziela
14.00 - Wspinaczka na sztucznej skałce

 

16.00 - Obiad w greckiej knajpie 


18.00 - Koncert w klubie jazzowym




Uff, wreszcie koniec weekendu... Dobrze że jutro poniedziałek to przynajmniej się w pracy odpocznie :)

J & W

piątek, 2 września 2011

Slajdy z Australii w kawiarni SensNonsensu (Warszawa) – 11 września 2011


Kiedy:    Niedziela 11 września 2011, godz. 14
Miejsce: Kawiarnia SensNensensu  http://www.sensnonsensu.pl/
Adres:    ul. Wileńska 23, 03-414 Warszawa

Zabierzemy Was w podróż do słonecznego Queensland. Opowiemy o niesamowitej australijskiej przyrodzie oraz pokarzemy zdjęcia  z naszych wycieczek po Brisbane oraz okolicy. Obiecujemy, że nie będą to tylko zdjęcia kangura czy koali. 

Zapraszamy! Do zobaczenia

Julita i Wojtek

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Wieloryb na wyciągnięcie ręki

Wreszcie nadeszła długo wyczekiwana chwila, zobaczyliśmy wieloryby ‘na żywo’.




Otóż  w okresie od lipca do października wieloryby migrują wzdluż wschodniego wybrzeża Australii, najpierw na północ, żeby urodzić ‘małe’. Około września wracją na południe w kierunku Antarktydy, tym razem już z maluchami, żeby już w zimnych wodach nabierać na nowo tłuszczyku na cały rok. Nam się udało zobaczyć 6 osobników, które przez 1,5 godziny dokazywały przy naszej łódce. Widzieliśmy jak bawiły się w wodzie, przekręcały z brzucha na plecy, goniły się, krażyły z prawej do lewej, robiły fontanny, machały płetwami i ogonkiem itp. Okazało się, że cztery z nich to były ‘małe’ wielorybki, około roczne i po prostu bawiły się ze sobą, a dwa dorosłe osobniki miały na nie oko.

I nawet krótki filmik udało się nam nakręcić:


Te wieloryby, które migrują przy wybrzeżu Australii to gatunek humpback, piąty co do wielkości wieloryb (do ok. 18 metrów dlugości, ważą do 45 ton). Jeszcze niedawno były na wymarciu w tych okolicach (tak, tak kłusownicy), ale w ostanich latach akcja ochrony tego gatunku przyniosła rezultaty i ich liczba wzrosła z około 500 osobników do ok. 13-14 tysięcy. 


Widok na Glasshouse Mountains

Pierwszy raz uslyszałam o tym gatunku, już będąc w Australii, przy okazji badania nad śpiewem wielorybów – tak, męskie osobniki tworzą własne piosenki. Wg badań, piosenki migrują, tzn. roznoszą się na inne osobniki w rejonie, a po 4 latach są układane od nowa…Tu taki krótki artykuł dotyczący ‘whale songs’:


Na naszą cudowną ‘whale watching’ wycieczkę wyruszyliśmy z Moreton Island, prześlicznej piaszczystej wyspy z plażą niemalże tak piękną jak na Fiji. Następny wolny weekend postanowiliśmy właśnie tam spędzić, dodatkową atrakcją oprócz przyrody są zatopione wraki statków, więc to niesamowita okazja również do nurkowania. Moreton Island to w 70% park narodowy i zamieszkuje ją wiele gatunków ptaków, m.in. kormorany i australijskie pelikany, które udało nam się zaobserwować w trakcie walki. Kilka zdjęć z resortu Tangalooma poniżej:

 

J

piątek, 12 sierpnia 2011

Spacer ponad drzewami prastarego lasu: Lamington Park część I

Odkąd tylko przyjechaliśmy do Brisbane to na pytanie co warto zwiedzić w okolicy, zazwyczaj padała odpowiedź: Lamington National Park. Wiedzieliśmy ze strony internetowej, że to tropikalny las z wieloma unikalnymi gatunakami ptaków oraz drzew, jednak unikalność tego miejsca trzeba po prostu zasmakować.


Na pierwsze podejście wybraliśmy okolice O’Reillys, podjazd był iście w toskańskim stylu, czyli bardzą wąską krętą drogą pnącą się ku szczytom Green Mountains. Już na samej górze przywitały nas przepiękne fioletowo-czerwone papugi, które nie miały problemu siąść na czyjejś głowie czy ramionach. 


Pierwsze kroki skierowaliśmy na Tree Top Walk, czyli chodzenie po kładkach rozpiętych na wysokości 15 m ponad ziemią pomiędzy ogromnymi antycznym drzewami. Niesamowite uczucie, trochę się poczułam jak w filmie Awatar. Następną atrakcją jest wspięcie się na taras widokowy rozciągnięty o kolejne 15 m wyżej niż kładka, aby już z korony drzewa figowego – tak jak ptaki - mieć szansę podziwiać okolicę. 

Tu widać jak się wspinam na figowca, ale dopiero na pierwszy taras!
Sama historia tego miejsca jest dość ciekawa, okolice te przez wieki były zamieszkane przez Aborygenów, park narodowy powstał w 1915 roku za inspiracją Yellowstone National Park. Sam jednak szczyt był w posiadaniu O’Reillys rodziny, która osiedliła się tam kilka lat wcześniej za sprawą rozwijającego się w tej okolicy biznesu mleczarskiego. Szybko jednak O’Reillys docenili urok tropikalnego lasu i zaczęli organizować wycieczki na końskich grzbietach, z Brisbane taka wyprawa trwała nawet 2 dni! A warto! 

W drodze powrotnej mieliśmy takie oto atrakcje!!! Stado białych krów plus czarny przywódca dosłownie zatorowało nam drogę
Dziś w tym samym domu wciąż można wynająć pokój i poczuć klimat z początku XX wieku, zresztą zerknijcie sami na stronę schroniska:


Z rodziną O’Reillys, a dokładnie z jednym z braci Bernardem, wiąże się jeszcze jedna historia. Otóż w 1937 zaginął samolot gdzieś właśnie w okolicach Lamington Park. Bernard zauważył, że w jednej lesie widać jakieś wypalone drzewa, i choć już minęło kilka dni kiedy samlot zaginał, postanowił sprawdzić, co to za znak. Okazało się, że samolot się rozbił i 3 osoby przeżyły katastrofę, jednak jeden z rozbitków stracił życie, gdy wyruszył w poszukiwaniu pomocy. Ale Bernardowi udało się uratować dwóch ludzi, choć już po10 dniach licząc od rozbicia się samolotu. Widać, że nie można tracić nadziei! Dziś w Lamington Park stoi pomnik upamiętniajacy tę historię. 


Wybraliśmy się również szlakiem prowadzącym do wodospadów. Droga prowadziła tym razem w dół, więc mieliśmy szansę wchłąnać się w prastary las z ogromnymi paprociami (wielkości drzew) oraz gigantycznych drzew figowych. 


Drzewa są tak wysokie i skutecznie zatrzymywały światło, i choć było popołudnie nam się wydawało, że slońce już zachodzi. Na końcu naszej trasy stanęliśmy na szczycie wodospadu, to chyba właśnie w tej okolicy Bernard odnalazł rozbitków. Zeszłismy jeszcze niżej, aby obejrzeć kaskady wodospadu. A wkoło cisza, tylko my i szum wody...Przepiękny widok oraz cudowne uczucie. 


W drodze powrotnej do cywilizacji, przemknęła nam jakaś mysz przez drogę i nagle znowu zrobiło się jasno! Podobno w nocy można zobaczyć świcące grzyby (ale wtedy trzba spać na leśnym campingu, więc z tym do lata trzeba poczekać na powrór ciepłych nocy), i jak już te grzybki zobaczę, to miną wszelkie wątpliwości, gdzie Awatar był kręcony...Do Lamington Parku zawitaliśmy jeszcze raz, ale o tej wycieczce już w następnym wpisie czytaj: Binna Burra .
J

środa, 27 lipca 2011

Weekend w Melbourne

Co prawda w Melbourne spędziliśmy zaledwie kilka dni, ale to zupełnie wystarczyło żebyśmy zasmakowali klimatu tego miasta. Z pewnością wygląda bardziej europejsko niż Brisbane, zaczęliśmy się zastanawiać z czego to może wynikać: może dlatego że jeżdżą tramwaje, że w sercu miasta stoi ogromny stary dworzec, że wzdłuż ulic rosną rzędy drzew, że budynki architektonicznie przypominają te z Londynu czy Paryża, że jest mnóstwo małych knajpek oraz eleganckich sklepów (nad rzeką poczułam troszkę się jak na Sekwaną).... Dodatkowo w zimie pogoda jest całkiem europejska, o wiele chłodniej niż w Brisbane, bardzo wietrznie i podobno często pada deszcz. No i ludzie ubierają się w ciemne płaszcze, kozaki, ciepłe kurtki, a nie jak w Brisbane chodzą w spodenkach, krótkich koszulkach i japonkach.... 


Co udało się nam zwiedzić w ciągu dwóch dni?

Stadion MCG (Melbourne Cricket Ground) gdzie odbywają się mecze australijskiego futbolu, a my mieliśmy szczęście obejrzeć mecz pomiędzy dwiema miejscowymi drużynami i odwiecznymi rywalami: Carlton i Collingwood. Po raz pierwszy byliśmy na tak wielkim stadionie: może on zmieścić aż 100,000 osób, a podczas naszego meczu było 86,000 ludzi! Warto tez wspomnieć, że to właśnie na tym stadionie odbywały się igrzyska olimpijskie w 1956 roku, a oprócz imprez sportowych sportu, gościł on zarówno Jana Pawła II w 1986 jak również takie gwiazdy jak Michael Jackson, U2, czy Madonna…Jeżeli kogoś interesują dokładniejsze dane na temat tego boiska, typu wielkość, szerokość, długość przycinanej trawy itp. to odsyłam do tej strony: http://www.mcg.org.au/The%20MCG%20Stadium/Facts%20and%20Figures.aspx

Z tą ekipą poznana podczas meczu wylądowaliśmy w pubie :)
Regent Theatre - po prostu przepiękny, zapiera dech w piersi pięknym wystrojem i urzekającą atmosferą. I te przepiękne balkony w galerii, i jak tu się nie poczuć księżniczką w takich wnętrzach….Nie wspominając już o czekających dorożkach zaprzężonych w konie na ulicy tuz przy wyjściu….

 

Royal Exhibition Building oraz Carlton Gardens. Uroczy ogród – z małymi jeziorkami, francuskimi fontannami, starymi drzewami – prowadzi do jednego z najbardziej fascynujących historycznie budynków w Melbourne, Royal Exhibition Building. Budynek ten powstał z konkretnym przeznaczeniem: żeby gościć międzynarodowych wystawców w trakcie wystawy Melbourne International Exhibition w 1880-1881. Główny budynek dotrwał do czasów obecnych i został wpisany jest na listę światowego dziedzictwa kulturowego, co w Australii uchodzi za naprawdę ogromne wyróżnienie. 


Queen Victoria Market – historyczna hala targowa z fantastyczną atmosferą. Można tam kupić prawie wszystko, ale my skoncentrowaliśmy się na głównej części z artykułami spożywczymi, która przypomniała nam targ przy Ramblas w Barcelonie czy też Borough Market w  Londynie. Świeże mięso, ryby, owoce morza, egzotyczne owoce i warzywa oraz przysmaki kulinarne z całego świata, a także wina i nalewki domowej roboty – to tylko niektóre produkty, które można tam kupić. My spróbowaliśmy marynowaną ośmiornicę, figi nadziewane serem mascarpone i owczy ser zawinięty w prosciutto, a wszystko to popiliśmy słodką nalewką na chilli.


 
Eureka Tower – ta wieża o wysokości prawie 300m to oferuje panoramiczne widoki na całe miasto, a nawet dalej. Ukończona w 2006 roku szybko stała się jedną z głównych atrakcji turystycznych Melbourne. Taras znajdujący się na wysokości 285m jest najwyżej położonym punktem widokowym na półkuli południowej. Superszybkie windy (też najszybsze na półkuli południowej) pokonują 87 pięter w ciągu około pół minuty.


Jednak Melbourne to nie tylko wielkie, spektakularne atrakcje. Miasto ma bardzo urokliwy klimat i łatwo jest spędzić całe godziny siedząc w kafejkach, knajpkach, czy spacerując po Włoskiej, Chińskiej lub Greckiej dzielnicy, czy podziwiając budynki w centrum – nawet nasz hotel wyglądał trochę jak zamek z Harry’ego Pottera :)

Hotel w którym się zatrzymaliśmy
 

Ta krótka wizyta pozostawiła po sobie bardzo miłe wspomnienia i na pewno jeszcze nie raz odwiedzimy Melbourne. Z drugiej strony…nie ma to jak w domu, z czym się chętnie zgodziliśmy, kiedy po przylocie do Brisbane mogliśmy schować kurtki głęboko do szafy i zjeść lunch wygrzewając się w słońcu na ławce pod palmą :)

J&W