Moje zdjęcie
UWAGA! UWAGA! TEN BLOG NIE BĘDZIE PRZEZ NAS UŻYWANY I ZOSTANIE WKRÓTCE PRZENIESIONY NA NASZA NOWĄ STRONĘ "Travelling Butterfly" (www.travellingbutterfly.com) Zajrzyjcie na nową stronę żeby śledzić co się z nami aktualnie dzieje! Pozdrawiamy. Julita & Wojtek

środa, 5 grudnia 2012

Region Granite Belt i Park Narodowy Girraween

Region Granite Belt, gdzie znajduje się Park Narodowy Girraween, znany jest w Queensland głównie z produkcji wina oraz uprawy Europejskich owoców typu jabłka, czereśnie, brzoskwinie, śliwki itp. Nie jest on tak sławny jak Hunter Valley w Nowej Południowej Walii, czy Barossa Valley w Południowej Australii, ale jest to główny obszar gdzie produkuje się wino w Queensland.


Wybraliśmy się w ten region w pierwszy weekend listopada (czyli Australijską wiosną) ze względu na odbywające się na świeżym powietrzu (czyli ‘pod gwiazdami’) przedstawienie Romeo i Julii. Sztuka ta była przedstawiana w ramach dorocznego cyklu ‘Szekspir pod gwiazdami’ (Shakespeare under the stars) odbywającego się w winiarni o nazwie Bungawarra. Jak już pisaliśmy wcześniej w takich małych winiarniach często są organizowane różne imprezy kulturalno-artystyczne. Sztuka została przygotowana przez lokalny teatr i większość osób to aktorzy z zamiłowania, którzy przygotowują się do występu przez cały rok. Producent tegorocznej sztuki (który na co dzień jest właścicielem winiarni) powiedział, że ‘Romeo i Julia’ była dla nich wyzwaniem, gdyż wymaga bardzo licznej i młodej obsady. Z reakcji widzów wnioskujemy, że amatorzy bardzo dobrze sobie poradzili i zasługiwali na ogromne brawa. Dodatkowo wieczór umilała  wszystkim ogromna sowa, która podobno co roku pojawia się na przedstawieniach, przelatując nisko nad głowami widzów a raz nawet lądując na ‘scenie’.

Romeo i Julia
 

Oprócz sztuki Szekspira, głównym celem naszej wycieczki był Girraween, najbardziej znany spośród kilku parków znajdujących się w tej okolicy. Jest to bardzo ciekawy park, różniący się bardzo od innych parków narodowych w południowo-wschodnim Queensland. Główną atrakcją, niespotykaną gdzie indziej, są tutaj ciekawe formacje skalne, oraz ogromne głazy, które wyglądają jak meteory, które pospadały z nieba. W parku przeszliśmy kilka szlaków, w tym na tzw. Piramidę (the Pyramid) czyli ogromny stożek zbudowany z nagiej skały – jest to największa bryła granitu na półkuli południowej, The Arch, czyli bramę usypną z głazów, oraz ‘Podziemny strumień’ (Underground Creek), gdzie zachwyciły nas złoty kolor oraz niezwykła forma skał.



 
Underground Creek
Park jest zamieszkały przez wiele zwierząt, różnych odmian, między innymi przez plamiaste quolle oraz wombaty, których niestety jeszcze nie udało nam się zobaczyć w naturalnych warunkach. Udało nam się za to spotkać kangury, mnóstwo ptaków, plamaisty gatunek jaszczurki (Cunningham’s skink), oraz…stadko małych dzikich świnek! Dobrze że staliśmy po drugiej stronie strumienia i mamy z tatą nie było w pobliżu :) Uratowaliśmy też żółwia lądowego leżącego na drodze, który jakimś sposobem nie został przejechany przez samochody. Spotkaliśmy również waleczne mrówki-olbrzymy, które chiały wyzwać nas na pojedynek.

Wypchany quoll....

....i wombat w leśniczówce


 Cunningham’s skink
      

   
Dzika świnka
Gigantyczna mrówka - miała pewnie ze 2 cm długości
Żółw którego uratowaliśmy z ulicy
Jak już wspomnieliśmy, oprócz Girraween, głowną atrakcją regionu są winiarnie, rozsiane dookoła głównego miasta w okolicy – Stanthorpe. W regionie znajduje się ponad 55 winiarni, produkujących 1,5 miliona butelek wina rocznie. Główne specjalności regionu Chardonnay, Verdelho, Merlot, Cabernet Sauvignon i Shiraz, ale można też spotkać gatunki rzadko produkowane w Australii, takie jak Viognier, Gewurtztraminer, czy Temperanillo.



W poszukiwaniu miejsca na śniadanie trafiliśmy do miejscowości Wallangarra, która leży na granicy Queensland oraz Nowej Południowej Walii. Można na własne oczy się tam przekonać, że dogadać z sąsiadem nie jest łatwo. Po pierwsze stacja kolejowa ma dwa różne dachy na platformach, płaski po stronie NSW oraz baldachimowaty po stronie QLD. Tuż przy granicy stoją dwa puby – obydwa które chlubią się przynależnością do swojego stanu. Śniadanie udało nam się zjeść w barze, który mieści się w budynku stacji i gorąco polecamy i śniadanie i odwiedzenie małego muzeum kolejowego, które się również tam mieści.
Granica Queensland i Nowej Południowej Walii - w tle sporna stacja kolejowa z dwoma różnymi dachami nad peronem
Oprócz niewielkiego muzeum na stacji znajduje się obecnie kawiarnia serwująca bardzo smaczne śniadania
Region Granite Belt oraz Stanthorpe odwiedzany jest bardzo chętnie przez mieszkańców Brisbane, nie tylko ze względu na wino, ale również żeby poczuć trochę chłodniejszego klimatu (region ten leży po drugiej stronie Wielkich Gór Wododziałowych niektóre obszary mieszczą się na poziomie 1200 m p.n.m.), a temperatury w zimie mogą nawet spaść do zera stopni. Turyści mają ogromny wybór luksusowych apartamentów z kominkami oraz prywatnymi spa oraz restuaracji i tawern z przepysznym jedzeniem.


Lokalne winarnie oraz miasteczka organizują też dużo atrakcji w ciągu całego roku: w zimie Brass Monkey Season, na wiosnę Spring Primavera, Stanthorpe Cup oraz dni z muzyka w lokalnych winiarniach, w lato Stanthorpe Show czy na jesieni Apple and Grape Harvest Festival. Wiele okazji do odwiedzenia tego regionu i tylko kilka godzin jazdy samochodem z Brisbane!
 


Każdy miesiąc jest też dobry na podziwianie kwiatów kwitnących na pobliskich polach – Girraween w języku Aborygeńskim znaczy tyle co kwiatowe miejsce. Podobno ponad 250 gatunków kwiatów można tu spotkać, z czego najwięcej z nich kwitnie we wrześniu oraz październiku.



J&W

niedziela, 11 listopada 2012

Tropikalna Australia, czyli Północne Queensland: Cape Tribulation

Po wizycie w Mossman Gorge wyruszyliśmy dalej na północ do Cape Tribulation, czy też Cape Trib jak nazywają go kochający skróty Australijczycy. Przylądek ten reklamuje się jako miejsce, gdzie „las trpokikalny spotyka się z rafą koralową”, bo jest to jedno z niewielu miejsc gdzie las tropikalny dochodzi aż do plaży. Cape Tribulation (od ‘troubles’ – problemy) nazwany został przez kapitana Cooka, gdy 10 czerwca 1770 jego statek otarł się o rafę koralową tuż u jego wybrzeży, niemalże zatapiając statek.  

  

Do Cape Tribulation prowadzi droga wzdłuż wybrzeża, która kończy się przeprawą promem przez rzekę zamieszkaną przez krokodyle. Być może nie wybudowano mostu, bo populacja 70 zamieszkujących ją krokodyli odstrasza potencjalnych konstruktorów....

Mangrowy to częsty widok na plażach Cape Tribulation
Przylądek jest stosunkowo słabo zagospodarowany turystycznie, znajduje się tam zaledwie kilkanaście baz noclegowych, kilka sklepów i kilka barów. Dla nas była to zaleta tego miejsca – nie ma tam hord turystów, wielkich hoteli, czy klubów nocnych. Większość miejsc jest przyjazna naturze z gospodarstwami opartymi na systemie energii odnawialnej. Obszar ten znany jest w Australii ze swej z ‘zieloności’, gdyż to największe skupisko ekologicznych gospodarstw domowych. 

Na tarasie w naszym eco domku: ciepła woda nagrzewana była bateriami słonecznymi
Okolica sprawia wrażenie dzikiej, dominuje nieskażona przyroda, więc większość ludzi spędza czas spacerując po lesie, czy ciągnących się kilometrami, pustych plażach. Las tropikalny na Cape Tribulation to również część Daintree Rainforest – prastarego lasu rosnącego w okolicach Mossman Gorge i Kurandy. Las ten zwany też Wet Tropics, zajmuje zaledwie 0,26% obszaru Australii, ale za to może zasłynąć z największej różnorodności flory i fauny: porasta go aż 65% gatunków australijskich paproci, 30% orchidei, zamieszkujr aż 60% australiskich gatunków motyli oraz 50% ptaków. 


Tu też mieszkają kazuary, kangur-szczur oraz leśna jaszczurka Boyd’s (podobno król kamuflażu), a także 31 różnych drzew mangrowych (po polsku namorzyny), czyli drzew rosnących w słonej wodzie.  Warto więc tu zawitać, jeżeli interesuje się australijską przyrodą. W 1988 las ten został wpisany przez UNESCO na listę światowego dziedzictwa.


Poza tym przylądek znany jest też z upraw herbaty, oraz...produkcji lodów – znajduje się tu kilka rodzinnych firm wyrabiających lody o różnych smakach.

Plantacja herbaty Daintree Tea
Dla nas jednym z głównych celów pobytu na Cape Tribulation było „polowanie” na krokodyle. Cape Trib to ponoć jedno z najlepszych miejsc do oglądania krokodyli słonowodnych w całym Queensland. Wszędzie na plażach i w okolicy rzeczek i strumyków można zobaczyć tabliczki ostrzegające przed tymi gadami, więc spodziewaliśmy się, że lada chwila natkniemy się na wielkiego 3-5 metrowego krokodyla opalającego się na plaży (podobno to się tam zdarza). Niestety, pomimo wytężonego wypatrywania podczas kilku spacerów w różnych częściach przylądka, krokodyla ani śladu...


Postanowiliśmy zatem dołączyć do wycieczki łódką w poszukiwaniu krokodyli po niewielkiej rzece przecinającej Cape Tribulation. Takie wycieczki są jedną z głównych atrakcji przylądka, jednak większość operatorów pływa po większej rzece Daintree River – to ta, przez którą przeprawia się promem, żeby dojechać do Cape Tribulation. My stwierdzilismy, że przyjemniej będzie popłynąć mniejszą rzeką, która płynie przez środek parku narodowego. Nastroje na pokładzie były bardzo dobre: panowała powszechna ekscytacja, podsycana przez kapitana, który opowiadał o krokodylach widzianych rano i poprzedniego dnia. Płynęło się bardzo przyjemnie, podziwiając różne gatunki namorzynów.


Niestety, po około 40 minutach...krokodyli nadal ani śladu...Nawet w miejscach, gdzie widziano je wcześniej tego dnia... Pan kapitan wyczuł rosnące rozczarowanie na pokładzie i za wszelką cenę starał się wypatrzyć jakiegoś osobnika. Kiedy już wszyscy pogodzili się z tym, że krokodyla nie będzie, pan kapitan zatrzymał łódkę, wydając radosny okrzyk i pokazując na brzeg rzeki. Podekscytowani pasażerowie zaczęli wpatrywać się w plątaninę korzeni ale...jakoś nikt nie widzi krokodyla. Pan kapitan wyjaśnił, że to bardzo mały krokodyl, który dopiero niedawno się urodził i zaczął dawać wskazówki jak go zobaczyć (na prawo od tej czy tamtej gałęzi itd.). Niektórzy ludzie zaczęli pokrzykiwać, że coś widzą, a my dalej nic...Wpadliśmy więc na pomysł, żeby podeprzeć się technologią – zrobić zdjęcie i na zbliżeniu poszukać krokodyla-ludojada... Po kilkukrotnym zbliżeniu, na ekranie rzeczywiście można było dostrzec kawałek łuski, co pomogło nam w ustaleniu miejsca gdzie ukrywał się ten śmiertelnie niebezpieczny gad :) Po około minucie wpatrywania się w gęstwinę korzenie...jest, w końcu udało się nam go zobaczyć... Krokodyl miał pewnie ze 20cm długości i był tak dobrze dopasowany do tła, że bez pomocy pana kapitana nie mielibyśmy najmniejszych szans, żeby go dostrzec. W ramach ćwiczenia, proponujemy próbę odnalezieni krokodyla na poniższym zdjęciu (zrobionym z zoomem, ale w oryginalnym rozmiarze). 

Znajdź krokodyla
Dla niecierpliwych, rozwiązanie zagadki na następnym zdjęciu.


Tak więc zakończyła się nasza wyprawa w poszukiwaniu krokodyli. Chyba będziemy musieli spróbować szczęścia następnym razem...
J&W

niedziela, 4 listopada 2012

Tropikalna Australia, czyli Północne Queensland: Port Douglas i Mossman Gorge

Po przyjeździe do Port Douglas, zakwaterowaniu się i krótkim odpoczynku, wybraliśmy się na spacer do centrum w poszukiwaniu miejsca, gdzie można cos zjeść lub wypić. Po kilku minutach spaceru wzdłuż rzeki natknęliśmy się na tabliczkę ostrzegającą przed niedawno widzianym w tej okolicy krokodylem. A że było już ciemno, a w okolicy nie było latarni, wyobraźnia zaczęła szybko pracować i po kilku trzaskach w pobliskich zaroślach pospieszyliśmy dalej…


Rano pierwsze kroki skierowaliśmy na plażę, która okazała się wyjątkowo zatłoczona jak na australijskie warunki. Plaża jest ładna i długa (stad jej nazwa Four Mile Beach, czyli ‘czteromilowa plaża’). Na jej północnym krańcu znajduje się ścieżka spacerowa, która można się wspiąć na wzgórze skąd rozciąga się piękny widok na plażę i okolice.

Tropikalne śniadanie przy plaży Four Mile Beach :)

Ostrzeżenia przed krokodylami i jadowitymi meduzami
Meduzy  są zagożeniem w lecie (listopad -  kwiecień)




Port Douglas to przyjemne miasteczko portowe, z historią sięgającą  XIX w., mnóstwem sklepów, restauracji i eleganckimi hotelami. To bardzo popularny kurort wakacyjny wśród Australijczyków, ściągają tu krajowe gwiazdy i osobistości. Jedną z atrakcji miasteczka jest restauracja ‘On the Inlet’ w porcie, do której codziennie punktualnie o 17tej przypływa ogromna, ważąca 250kg, ryba z gatunku groper o imieniu George. Niestety w dniu w którym my tam byliśmy George najwidoczniej miał coś lepszego do roboty, lub  postanowił zastrajkować, bo pomimo oczekujących go tłumów i przynęty w postaci ogromnej rybiej głowy, po prostu się nie pojawił. Musieliśmy się więc zadowolić filmikiem ze strony restauracji: http://www.portdouglasseafood.com/meet_george.html

Pracownik restauracji próbujący znęcić Georga przy pomocy rybiej głowy
Z Port Douglas ruszyliśmy na północ zatrzymując się w parku narodowym Mossman Gorge . Park ten stanowi część lasu tropikalnego Daintree Rainforest, który jest najstarszym lasem tropikalnym na świecie – jego wiek szacuje się na 180 mln lat!




 


Oprócz typowych tras spacerowych po lesie, główną atrakcją parku są czyste i rześkie strumyki w których można się kąpać. Park jest zarządzany przez lokalne plemię Aborygeńskie Kuku Yalanji, dzięki czemu w punkcie informacyjnym można kupić lokalne wyroby artystyczne i spożywcze. Można się też wybrać z Aborygeńskim przewodnikiem na szlak i dowiedzieć się więcej o lokalnych roślinach, zwierzętach oraz o kulturze tego plemienia.






Kąpiel w strumieniu jest bardzo orzeźwiająca!



















Z Mossman Gorge ruszylismy na przylądek Cape Tribulation, o którym napiszemy już w następnym wpisie.

J&W