Moje zdjęcie
UWAGA! UWAGA! TEN BLOG NIE BĘDZIE PRZEZ NAS UŻYWANY I ZOSTANIE WKRÓTCE PRZENIESIONY NA NASZA NOWĄ STRONĘ "Travelling Butterfly" (www.travellingbutterfly.com) Zajrzyjcie na nową stronę żeby śledzić co się z nami aktualnie dzieje! Pozdrawiamy. Julita & Wojtek

wtorek, 26 lutego 2013

Adelaide i Południowa Australia


Już chwilę po opuszczeniu Broken Hill otaczający nas krajobraz zaczął się powoli zmieniać: czerwona ziemia stopniowo ustępowała miejsca trawiastym łąkom, a po jakimś czasie polom uprawnym porośniętym pszenicą. 


Kontrast był więc dla nas ogromny – już zdążyliśmy się przyzwyczaić do czerwonego koloru i półpustynnego krajobrazu, a tymczasem teraz byliśmy otoczeni przez wszechogarniajacą żółć. Kolejną różnicą było to, że stada strusi i dzikich kóz zostały zastąpione przez stada owiec, które masowo hoduje się w Australii. Na horyzoncie pojawiły się też liczne elektrownie wiatrowe, nie jesteśmy pewni czy w ogóle takowe w QLD istnieją.





Naszymi pierwszymi przystankami w Południowej Australii (bo taką nazwę nosi ten stan) były znane z produkcji wina regiony Clare Valley i Barossa Valley, ten ostatni to najsłynniejszy region winiarski w całej Australii, a Shiraz z Barossa uważany jest za najlepszy w kraju. 

Zachód słońca nad Barossa Valley
 Niestety w żadnym z nich nie mogliśmy spędzić zbyt wiele czasu – wieczorem musieliśmy już być w stolicy stanu, Adelaide – ale udało nam się podejrzeć kilka winiarni, w tym chyba najbardziej znaną w Europie markę Jacobs Creek, i podelektować się pięknymi widokami. Pomimo to, że regiony te niemal sąsiadują ze sobą to mają całkiem inny charakter – Clare Valley jest mniejsza, z niewielkimi wioskami rozsianymi pomiędzy malowniczymi wzgórzami. Jest tam cicho i spokojnie i wydaje się, że można by tam spędzić kilka bardzo miłych i leniwych dni, jeżdżąc po okolicy, najlepiej rowerem, i odwiedzając niektóre z czterdziestu przydomowych winiarni, które słyną głównie z wina Riesling. 


  W Clare Valley Winorośla sąsiadują z pszenicą
Barossa to znacznie większy region, gdzie znajduje sie kilka całkiem sporych miasteczek naszpikowanych winiarniami – niektóre z nich produkują wina na skalę przemysłową i na eksport. Pierwszymi osadnikami i producentami wina w tym regonie byli emigranci niemieccy (dokładnie ze Śląska) i dlatego pewnie miasteczka w Barossa Valley mają łatwo wyczuwalny niemiecki charakter. Prawdę mówiąc niektóre z nich całkiem przypomniały nam polskie ulice. 


Jednym z ciekawszych miejsc, które odwiedziliśmy w Barossa były okolice winiarni Seppeltsfield, których cechą charakterystyczną są drogi wysadzane palmami daktylowymi wyglądającymi jakby zostały przeniesione znad Morza Śródziemnego. 



W Adelaide zatrzymaliśmy się u starych znajomych, Andreasa i Julie, z którymi spędziliśmy leniwie Boże Narodzenie. Miasto przywitało nas przygaszonymi światłami i robotami drogowymi przez które przejazd przez miasto zajął nam ponad godzinę. Już następnego dnia w trakcie przejażdżki samochodowej naszą uwagę przykuły piękne murowane rezydencje, z których wiekszość miała zainstalowane słoneczne panele na dachach. Wydało nam się, że tych paneli widać tam o wiele więcej niż w Brisbane.

Miejska plaża w Adelaide - Glenelg
W czasie naszego krótkiego pobytu w Adelaide mieliśmy okazję odwiedzić plaże Seacliff, Brighton i Glenelg. Wszystkie są bardzo ładne, z turkusowym oceanem i jasnym piaskiem, chociaż woda była bardzo zimna pomimo tego że było to już pełne lato – coś takiego nie zdarza się w Queensland. Glenelg to bardzo kurortowa dzielnica Adelaide z pięknym molo uroczą plażą oraz mnóstwem knajpek i sklepów. Warto się tam zatrzymać na lunch lub spacer wzdłóż plaży i poczuć klimat nadmorskiego miasteczka. Musimy przyznać, że brakuje nam takiego miejsca w Brisbane. Nie mieliśmy tym razem okazji zwiedzić centrum Adelaide, ale ja (Wojtek) spędziłem tam kilka dni w lutym 2012, więc mogę pokrótce opisać moje wrażenia. Pomimo swojej oficjalnej wielkości (milion mieszkańców), Adelaide zupełnie nie sprawia wrażenia dużego miasta. 


Centrum to dosłownie kilka ulic, z grupą całkiem ciekawych historycznych budynków i sklepami, barami i restauracjami. Centrum miasta wydaje się zupełnie opustoszałe wieczorem, przynajmniej w ciągu tygodnia, a czas wydaje się tam płynąć bardzo powoli. Jedną z pierwszych rzeczy która rzuciła mi się tam w oczy jest niesamowita ilość wielopoziomowych parkingów w centrum miasta, oraz brak widocznej komunikacji miejskiej. Wygląda na to, że większość mieszkańców Adelaide mieszka na przedmieściach i dojeżdża samochodami, co jest zapewne przyczyną pustoszenia miasta pod wieczór i generalnie niemrawego (przynajmniej z pozoru) życia nocnego. 

Zmumifikowane ludzkie głowy - trofea łowców głów z PNG
Najciekawszą dla mnie atrakcją w centrum okazało sie muzeum ze świetną wystawą eksponatów z Wysp Pacyfiku, przede wszystkim Papuy Nowej Gwinei. Pomimo to, mam wrażenie że jeśli ktoś jest w Adelaide jedynie przejazdem to zdecydowanie bardziej warto odwiedzić plażę w Glenelg niż centrum miasta. 







Będąc w Adelaide, pojechalismy też na krótką przejażdżkę po pobliskich wzgórzach Adelaide hills i odwiedziliśmy miasteczko Hahndorf zalożone, podobnie jak miasteczka w Barossa Valley, przez niemieckich emigrantow. Hahndorf ma mieć ponoć typowo niemiecki charakter, ale Andreas który był naszym przewodnikiem i który jest Niemcem, kategorycznie temu zaprzecza. Tak czy inaczej, Hahndorf obejrzeliśmy tylko z samochodu bo wszystkie sklepiki, restauracje i piekarnie były zamknięte z powodu świąt...

Z Adelaide pojechaliśmy prosto na Kangaroo Island, o czym napiszemy w kolejnym wpisie. Tutaj natomiast opiszemy jeszcze pokrótce inne miejsca, które odwiedziliśmy w Południowej Australii, poruszając się z Adelaide wzdluż wybrzeża w stronę Victorii.

Port Elliot i Victor Harbour, to dwa sąsiadujące ze sobą bardzo przyjemne nadmorskie miasteczka, z ładnymi budynkami i miejskimi plażami. Victor Harbour jest znany z tramwaju ciągniętego przez konia na pobliska wyspę Granite Island, gdzie po zmierzchu można obserwować najmniejsze pingwiny na świecie (z gatunku little penguins). W Port Elliot natomiast znajduje się najstarsza stacja kolejowa w Australii (z 1854 roku), oraz jedna z najpięknieszych plaż do pływania w tym regionie – zatoka Horseshoe Bay. Oba te miejsca od czerwca do października odwiedzają wieloryby, Victor Harbor ma też jedne z najlepszych miejsc do nurkowania w tym regionie; w tutejszych wodach można zobaczyć Leafy Sea Dragon (unikatowy liściasty konik morski). 

Victor Harbour - widok na Granite Island
Port Elliot - Horseshoe Bay
Z Port Elliot ruszyliśmy wzdłuż jeziora Alexandrina, które jest tak wielkie, że z jego środka nie widać lądu! Jezioro to jest zamieszkane przez wiele gatunków ptaków oraz stada pelikanów. I z tego co zauważyliśmy bardzo popularne wśród wędkarzy – wszystkie kempingi były oblężone przez samochody z doczepionymi łódkami oraz pełne sprzętu wędkarskiego.

Jezioro Alexandrina
Na południowym brzegu jeziora zaczyna się Coorong National Park. Z lotu ptaka wygląda, jak niesamowicie długi pas wydm oddzielający ocean od jeziora Alexandrina i rozlewisk rzeki Murray, mierzący aż 145 km długości i zaledwie 4 km szerokości. Park ten jest miejscem migracji tysięcy gatunków ptaków przylatujących z północnej półkuli od września każdego roku. Niestety gdy my zawitaliśmy w te okolice było bardzo wietrznie i zimno jak na lato (ok. 20 stopni), więc nie spędziliśmy tam zbyt dużo czasu i nie zostaliśmy na noc na plaży tak, jak wcześniej to sobie zaplanowaliśmy. 

Zmierzch w Coorong National Park

Nocleg natomiast spędzilismy w pubie w Kingston SE. Miasteczko samo w sobie nie wyglądało zbyt atrakcyjnie, więc po szybkiej wizycie przy gigantycznym homarze – wizytówce miasta – pojechaliśmy dalej na północ wzdłuż wybrzeża.

Wielki homar i mała Julita
Kolejnym naszym przystankiem było miasteczko Robe. Zatrzymaliśmy się tam na spacer wzdłuż pięknej plaży i przechadzkę po centrum, pełnym różnego rodzaju butików i sklepików. Zajechaliśmy też na punkt widokowy przy monumnecie, skąd rozciągają się przepiękne widoki na skaliste wybrzeże.



 


Widok z latarni morskiej na Penguin Island (ta mniejsza)
Następnie zajechaliśmy do Beachport – miejscowości z latarnią morską i widokami na małe okoliczne wysepki (w tym wysepkę zamieszkałą przez pingwiny – Penguin Island). W Beachport znajduje się też 772 metrowe molo, drugie co do długości w południowej Australii. W środku miasta można popływać w słonym jeziorze Pool of Siloam (siedem razy bardziej słone niż morze), które odwiedzane jest przez ludzi chorych na reumatyzm. Z powodu wyporności o wiele łatwiej się też w nim pływa, więc może to być dobre miejsce na naukę pływania. 

Wyjechaliśmy z miasteczka trasą widokową Bowman Scenic Drive, którą polecamy ze względu na piękne panoramy dzikiego wybrzeża. Tuż za Beachport warto też zajechać do Woakwine Cutting, największego w Australii wąwozu wyżłobionego przez człowieka. Cały ten wysiłek po to, aby odwodnić bagniste tereny pod pola uprawne. 

 





Naszym głównym celem tego dnia było Mt Gambier. Miejscowość ta jest znana z tajemniczego jeziora Blue Lake. Fascynuje ono naukowcow z wielu powodów: jego składników mineralnych, zmiany koloru w ciągu roku (od żywego niebieskiego w trakcie lata, po stalowy zielony do szarego w zimie) oraz sposobu w jaki powstało. 

Blue Lake - kolor widoczny w lecie, przepiękny niebieski
Kolejnym interesującym miejscem w Mt Gambier jest niecka w ziemi, która kiedyś była wypełniona wodą, natomiast obecnie po wysuszeniu stanowi przepiękny podziemny tropikalny ogród. 



Tuż za Mt Gambier nad oceanem znajdują sie dwa jeziora do nurkowania Ewen Ponds i Piccaninnie Ponds. Zajechaliśmy w to ostatnie miejsce, żeby zobaczyć jak to wygląda i niestety z powierzchni jezioro wyglądało jak każde inne. A podobno pod wodą wpływa się w jaskinie na dość dużą głębokość, a woda jest krystalicznie czysta, co zapewnia świetną widoczność. Spotkaliśmy tam wielu nurków, ubranych w podwójne skafandry, zgadujemy więc, że nurkowanie w tym jezioreze jest faktycznie niesamowitym przeżyciem, tylke ze trzeba sie odpowiednio ubrać (zimna woda!). Przy okazji zaszliśmy na pobliską plaże, gdzie właśnie ktoś jeździł sobie konno wśród fal. Przepiękny widok, też chcemy to w przyszłości wypróbować…

Piccaninnie Ponds

To tyle na temat naszej podróży po lądowej części stanu Południowa Australia. Żeby zobaczyć wszystkie miejsca, które tu opisaliśmy potrzeba kilku ładnych dni i trzeba przejechać ok. 1300 km. A w następnym wpisie opiszemy dwa dni, które spędziliśmy na niesamowitej wyspie w pobliżu Adelaide – Kangaroo Island.

J&W

3 komentarze:

  1. Przepiękne zdjęcia!

    Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  2. Południową Australię z Adelaide, Victor Harbor, Mt Gambier i okoliczne miasteczka poznałam 3 lata temu,teraz czytając ten wpis przypomnialam sobie mój pobyt. Na plaży w Gleneg spędziliśmy sylwestra ,Sydney zrobilo na nas niesamowite wrażenie,a w przyszlym roku znowu zawitam w SA.Mam tam moich najbliższych,dzieci.

    OdpowiedzUsuń
  3. Australia jest niesamowita pod każdym względem.Niestety dla polskich turystów jest przede wszystkim niesamowicie droga by "skosztować choć po kawałku jej rozległe obszary ". Oprócz zasobnej kiesy trzeba mieć odpowiedni wiek i końskie zdrowie by łagodnie znieść jej osobliwości klimatyczne.Bylem tam bez mała 3 miesiące (w Adelajdzie złamałem zęba i na dzień dobry wydałem prawie 1000 naszych złotych na konieczną interwencję stomatologiczną). W Sydney wysiadła mi kamera wideo i musiałem szybko odbudować to nieszczęście. Gdy wróciłem do kraju musiałem zlikwidować pokażną sumę na planowany zakup samochodu.Ale nie żałuję,bo zrealizowałem marzenie,które czekało na zaistnienie od 30 lat.

    OdpowiedzUsuń